Właśnie ta myśl, to pomieszanie zdziwienia z zachwytem towarzyszyło mi podczas premierowego seansu dwóch pierwszych odcinków drugiego sezonu Gry o Tron. Aktorstwo na najwyższym poziomie, godna wszelkich pochwał dbałość o kostiumy, rekwizyty i scenografię, nawet efekty specjalne, jakich nie powstydziłyby się hollywoodzkie produkcje (ogromne wrażenie robi siedziba rodu Greyjoyów, a i wilkor Jona Snowa, Duch, prezentuje się bardzo dobrze). Gdy widzimy te piękne wnętrza, towarzyszymy Nocnej Straży w drodze za Murem, idziemy z Daenerys przez pustkowia, trudno pamiętać, że to tylko jeden z odcinków serialu telewizyjnego.
[image-browser playlist="603923" suggest=""]©2012 Home Box Office, Inc. All Rights Reserved
Jakby tego było mało, drugi sezon – na ile można wnioskować po zaprezentowanych odcinkach – bije na głowę nie tylko inne tego typu produkcje, ale i pierwszą serię. U aktorów, zwłaszcza wcielającego się w Tyriona Lannistera Petera Dinklage’a, widać większy luz, pewność siebie, co skutkuje tym, że oglądanie ich na ekranie to czysta przyjemność. Ze „starej ekipy” wciąż olśniewają Lena Headey (Cersei Lannister) i Jack Gleeson (Joffrey Baratheon), z nowej zaś błyszczy jak zawsze świetny Liam Cunningham (Sir Davos Seaworth). Reszta obsady ustępuje im zaś chyba tylko i wyłącznie dlatego, że ich postacie są mniej eksponowane.
Nowa jakość to jednak przede wszystkim jeszcze lepszy scenariusz. Po pierwsze, twórcy stawiają na humor. Nie mamy już do czynienia z pierwszymi krokami na nieznanym terenie, ale powrotem starych i niezwykle lubianych (choćby i nienawidzonych, jak w przypadku Joffreya) znajomych. Można więc pozwolić sobie na więcej. Po drugie i najważniejsze – dzieje się tak dużo, że nie można się nudzić, jest to po prostu fizycznie niemożliwe. Pierwszy sezon był wstępem, przedstawieniem bohaterów i świata, przez co momentami mógł się dłużyć. Z tym jednak koniec. Wątków i postaci jest tak dużo, że scenarzyści nie mogą sobie pozwolić na ani chwilę wytchnienia. I dobrze, z perspektywy widza – wręcz fenomenalnie. Bądźcie jednak ostrzeżeni – twórcy Gry o Tron wprost uwielbiają cliffhangery i zapowiada się na to, że każdy kolejny odcinek będzie kończył się sceną, która sprawi, że jak na szpilkach będziemy wyglądać kolejnej odsłony Gry o Tron.
[image-browser playlist="603924" suggest=""]©2012 Home Box Office, Inc. All Rights Reserved
W zasadzie, patrząc z perspektywy, wyszła bardziej laurka, niż recenzja. Inaczej się jednak nie da. Jeżeli nawet chciałbym narzekać, HBO wytrąciło mi z rąk wszystkie argumenty. Zapatrzeni w książkowy oryginał fani będą mogli psioczyć, że serial przestaje być wierną ekranizacją, a staje się adaptacją, przez co w wielu momentach różni się od powieści George’a R.R. Martina. Ale po chwili przychodzi refleksja: „No dobra, zmienili to i to. Ale, kurcze, przecież wyszło naprawdę dobrze!” Trzeba więc będzie się pogodzić z faktem, że twórcy „Gry...” doskonale wiedzą, co robią. Widzowie muszą im tylko zaufać.
I podziwiać bezdyskusyjnie najlepszy obecnie serial.
Czytaj także: Druga recenzja pierwszych dwóch odcinków "Gry o tron"