Powoli motywem przewodnim 7. sezonu serialu Game of Thrones stają się spotkania po latach. Mieliśmy już Sansę i Brana oraz Jona Snowa i Daenerys. Teraz przyszedł czas na Aryę Stark, która zgodnie z oczekiwaniami dociera do Winterfell. Udaje się twórcom zbudować emocje i przypomnieć, że Arya jest kimś więcej, niż tylko maszyną do zabijania. Wspólne sceny wywołują satysfakcję, dają pewną dozę frajdy i spełnienia pokładanych nadziei. Niby nie jest to nic wyjątkowego, ale gdy czekamy na tego typu spotkania od kilku sezonów, wszystko procentuje na poziomie emocjonalnym. Sprawdź swoją wiedzę o całym serialu Gra o tron Choć wydaje mi się, że powrót Starków do domu został trochę zepchnięty w cień przez samą Aryę, która kradnie tutaj sceny. To jak trenuje walkę z Brienne wypada kapitalnie i jedynie cementuje w naszych oczach fakt, ile Arya przez te lata przeszła i jak bardzo się zmieniła. Drzemią w tym nawiązania lub jak kto woli echa pierwszego sezonu. Czuć w sposobie walki Aryi nieżyjącego już Syrio Forela, który jako pierwszy uczył Aryę szermierki. Myślę, że każdy od razu zobaczy w ruchach Aryi to, co widzieliśmy swego czasu w wykonaniu Syrio. A dzięki zabiegom, które automatycznie przywołują skojarzenie z początkami serialu, całość nabiera przyjemnej spójności, bo odwołania pozwalają chwilowo odsapnąć, a rozwijana fabuła procentuje. Satysfakcjonujące i momentami zabawne. Sansa jest dla mnie wielką zagadką. Tak jak Bran i Arya zmienili się, dojrzeli i nabrali potrzebnych umiejętności, tak Sansa stała się politykiem, który czuje tę grę. Myślę, że pod wieloma względami obecnie jest to przyczyna, dla której Littlefinger tak bardzo ją ceni i chce od niej czegoś więcej. Jednocześnie jednak czuć w scenach treningu Aryi z Brienne, że Sansa jakby trochę zazdrości siostrze. Trochę też zaakcentowane jest w tej scenie niedowierzanie, może podziw, ale i niepewność. To mnie właśnie zastanawia w Sansie, czy pod tą całą otoczką twardego polityka, nie jest  przypadkiem mniej pewna siebie, niż nam się wydaje. Czy te wszystkie wydarzenia nie odbiły się negatywnie na jej psychice i osobowości? Ta jedna scena, gdy Sansa patrzy na Aryę podczas walki wydaje się zawierać wiele ukrytych prawd o lady Stark godnych analizy.
fot. HBO
+8 więcej
Relacja Jona z Daenerys ciut się ociepla, a to dobrze prognozuje na przyszłość. Ciekawe jest to, że Smocza Skała okazuje się odgrywać ważniejszą rolę w fabule, niż mogliśmy sądzić. Malunki odnoszące się do zamierzchłej historii Westeros aż się proszą, aby jeden z nadchodzących spin-offów o czymś takim opowiadał. To jednak stanowi dobry argument, który powoli przeciąga Daenerys na stronę Jona, a to w kontekście konfliktu z Nocnym Królem staje się dość istotne. Ważnym aspektem jest też dość zabawna rozmowa Davosa z Jonem o tym, jak Daenerys jest ładna. Biorąc pod uwagę ten drobiazg oraz wspomnienie Dany o przesadnej dumie Jona, możemy szybko nakreślić scenariusz rozwoju tej relacji. Jakoś wcale nie obraziłbym się, gdyby zakończyło się to nie tylko wspólną walką przeciwko Nocnemu Królowi, ale i bliższym romantycznym związkiem, który w końcowym rozrachunku może mieć kluczowe znaczenie. I nie chodzi mi o jakiś banalny romans w stylu wierszyka: Jon i Daenerys, zakochana para, siedzą na smoku i się całują. Bardziej o zacieśnienie tej relacji, która w kontekście pochodzenia Jona oraz przyszłości Westeros może dać bardzo pozytywny efekt. Ich wspólne sceny nadal trzymają dobry poziom. Zobacz także: Zwiastun 5. odcinka 7. sezonu Gry o tron Można było narzekać, że pierwsze trzy odcinki 7. sezonu Game of Thrones wolno się rozwijają i w sumie to jest nudne. Co prawda, nudno nie było, znaczenie wydarzeń dla fabuły było ogromne, ale też nic szczególnie porywającego się nie działo. Aż do teraz. Ten moment, gdy rusza szarża Dothraków na nieprzygotowaną armię Lannisterów pod wodzą Jaime'ego rozpoczyna 15-minutową sekwencję bitwy... nie, krwawej masakry, która sprawia, że z 3-0 dla Cersei mamy nagle 100 - 3 dla Daenerys. Ależ to jest dobrze nakręcone! Twórcy tego serialu idealnie czują momenty, które mają zbudować gigantyczne emocje, klimat oraz napięcie. Ta chwila, gdy Dothrakowie szarżują na robiących pod siebie Lannisterów, to tylko początek. Gdy chwilę później słyszymy ryk Drogona i widzimy swobodny lot nad armią krwiożerczych wojowników, to ręce same składają się do bicia braw, a usta do okrzyku: "Dajesz, Dany!". Zastanawiamy się, jakim cudem twórcom udaje się wywołać tak potężny nerdgasm. W tej rzezi jest wszystko, co lubimy: trup ściele się gęsto, chaos bitewny jest ukazany perfekcyjnie (obserwowanie Bronna na jednym ujęciu podczas totalnej masakry zostało nakręcone w tym samym stylu co pierwsze minuty Bitwy Bękartów z samotnym Jonem pośrodku pola. Nadal nadzwyczajny efekt!) oraz smok robiący z Lannisterów grilla. Może i bitwa sama w sobie nie ma aż tak wielkiego rozmachu, bo nie ma oporu i siły, która mogłaby go zagwarantować, ale sceny ze smokiem siejącym zniszczenie wyrównują wszelkie braki z nawiązką. Jaram się jak żołnierz Lannisterów może niedługo być popularnym powiedzonkiem.
fot. Helen Sloan / HBO / ew.com
Mam jeden problem z tym odcinkiem. Ten moment, gdy strzała Bronna mija Drogona. Daenerys rusza frontalnie na wroga z przesadną pewnością siebie, która zakrawa na głupotę. To było oczywiste, że w tym momencie Drogon dostanie, na szczęście tylko w okolice skrzydła. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to skaza na tej genialnej sekwencji, która zmusza do zastanowienia. Czy twórcy umyślnie ją wprowadzili, by podkreślić brak bitewnego doświadczenia Daenerys? Czy to po prostu scenariuszowa głupota i niedociągnięcie? Być może oba  te czynniki mają tutaj znaczenie, bo koniec końców wywołuje to negatywny efekt. Czytaj także: Czy Jaime Lannister mógł to przeżyć? Aktor komentuje Po raz pierwszy w 7. sezonie Gry o tron dostaliśmy sceny z rozmachem i coś czuje, że to dopiero czubek góry lodowej. Zauważcie, że do końca sezonu zostały 3 odcinki, a jakieś 95% scen ze zwiastunów już widzieliśmy w pierwszych 4 odcinkach. To oznacza, że w ostatnich trzech wydarzy się coś, czego nie mogli zdradzać w trailerach, by nie spoilerować. Biorąc pod uwagę idealny cliffhanger z niepewnym losem Jaime'ego, można uznać ten odcinek za zachwycający. Ta 15-minutowa sekwencja bitwy aka rzezi Lannisterów pozostawia na długo z wypiekami na twarzy i szybciej bijącym sercem dla przyszłej królowej Westeros. Tylko Gra o tron potrafi wywołać tak wielkie emocje, bo dostaliśmy coś, na co pewnie wielu z nas czekało od początku. Daenerys na grzbiecie smoka prowadzi szarże swojej armii na wrogów spełnia oczekiwania i nadzieje. O to właśnie chodzi! Gra o tron tym odcinkiem wchodzi w decydującą fazę wojny Daenerys z Cersei i zachwyca. Chcę więcej!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj