Nieco ponad 40 minut na ekspozycję i rozwiązanie sprawy kryminalnej to zadanie karkołomne. Pokazanie równolegle dwóch tego typu historii to wyzwanie jeszcze większego kalibru. Z takim zamysłem mierzy się „Chasing Yesterday” i ponosi klęskę. Dwa prowadzone wątki nie zazębiają się, są nudnawe i oklepane, a z uwagi na brak czasu opierają się na irytujących uproszczeniach. Pierwsza sprawa zaczyna się od martwej dziewczyny znalezionej nad ranem po szalonej imprezie. Ileż to już razy obserwowaliśmy wariacje na podobny temat? „Hawaii Five-0” niczym ciekawym się tu nie wyróżnia, a na dodatek podejrzani mężczyźni są niesympatyczni i ich los niespecjalnie interesuje. Steve, Danno i Lou prowadzą metodyczne śledztwo, akcja szybko przenosi się od punktu A do B, ale jakoś nikt nie pomyślał o sprawdzeniu kamer w hotelu, co rozwiązałoby sprawę już na starcie. Z takich przeoczeń i szczęśliwych zbiegów okoliczności składa się 22. odcinek. Druga historia jest ciut lepsza, zaczyna się ciekawie, oferuje fabularny twist i od prostego uprowadzenia prowadzi do siatki przemytników. Można przymknąć oko na zbyt łatwo sporządzony portret pamięciowy, ale trudno już zrozumieć partyzancki szturm na siedzibę przestępców, jaki przypuszczają Kono i Chin. Nie znają terenu, nie mają pojęcia o liczbie wrogów, ale odcinek się kończy, więc nie ma czasu na wezwanie posiłków. Szybka strzelanina i po sprawie – nie ma w tym emocji. To powinna być intryga zajmująca pełną godzinę, niestety szybko i po łebkach otrzymujemy konkluzję, która nawet nie tyle nie satysfakcjonuje, co nieszczególnie widza obchodzi. [video-browser playlist="688951" suggest=""] W konsekwencji zabrakło czasu na pogłębianie relacji między bohaterami czy też na poczucie humoru. Z całego odcinka wyjąć można raptem 5 wartościowych minut. Jerry choć przez chwilę ma pole do popisu, fajnie ogląda się współpracę z Kamekoną, a jego starania wreszcie zostają formalnie docenione. Wspominaliśmy to kilka razy – im więcej Jorge Garcii, tym lepiej. Tymczasem sprawa tajemniczych zdjęć Adama Noshimuriego ledwo drgnęła, a i tak wypadła ciekawiej niż reszta odcinka. Współcześnie coraz więcej seriali przyjmuje konstrukcję kilkunastogodzinnych filmów: odcinki są ze sobą ściśle powiązane, a końcowy efekt ocenić możemy dopiero po finale. „Hawaii Five-0” plasuje się w tej drugiej kategorii – tradycyjnego modelu telewizji, który ma zapewniać cotygodniową dawkę rozrywki. Raz jest lepiej, a raz gorzej. Co udało się przed tygodniem, kiedy pomysłowo spleciono kilka wątków, tutaj już nie zadziałało. Czytaj również: „Hawaii 5-0″, „Grimm”, „Brooklyn 9-9″ – weekendowe wyniki oglądalnościHawaii Five-0” ma jednak coś, czego nie mają inne tego typu seriale, a mianowicie magię tytułowych Hawajów. Od 5 lat niezmiennie cieszą krajobrazy intensywnie zielonej flory, słonecznych plaż, przejrzystej wody i skąpych bikini. Czasem nie warto myśleć, wystarczy oglądać. Mam jednak nadzieję, że na ostatnie 3 odcinki sezonu twórcy zaplanowali coś więcej niż tylko atrakcyjne widoki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj