Urodziny China Ho Kelly’ego, otwierające 11. odcinek Hawaii Five-0, były dobrym pomysłem wyjściowym na zarysowanie osobistego tła wydarzeń. Towarzystwo jakie składa bohaterowi wirtualne życzenia nie wyglądało co prawda za ciekawie, a i humor szwankował, ale gwałtowne zachowanie China i targające nim emocje oddano na ekranie wiarygodnie. A nie zawsze udaje się serialowi trafić w cięższe tonacje. Pochwały należą się przede wszystkim dla Daniela Dae Kima, który właśnie taką aktorską plastyką błyszczał w serialu Lost. Reakcja grupy była oczywista, ale tym razem udało się dobrze uzasadnić prowadzoną partyzantkę. Meksyk to kraina bezprawia, gangsterów i skorumpowanej policji - i jakikolwiek nie byłby to stereotyp, to scenarzyści zrobili z niego użytek na swoją korzyść. Odmienny krajobraz geograficzny wykreowano głównie za pomocą filtrów obrazu i ten zabieg też można było tu łatwo zaakceptować. Czasem wygląda to sztucznie, tym razem sprawiało jednak naturalne wrażenie. To jednak działania bohaterów po raz kolejny okazały się naciągane i boleśnie uproszczone. Napad na posterunek policji był co prawda efektowny i sprawnie zrealizowany, ale już wparowanie na posesję meksykańskiego Marka Ruffalo graniczyło z niewiarygodnością. Bezpardonowe zwrócenie się bo przestępczego bossa, to zamysł ryzykowny, ale ciekawy, szkoda jednak, że przeprowadzono go bez napięcia i dreszczyku emocji. Z drugiej strony, niespecjalnie działał także humor. Komediowy wątek w kostnicy, choć momentami zabawny, to jednak wydawał się mocno wymuszony i gryzł się z tym co twórcy chcieli finalnie osiągnąć. W grę wchodziło przecież życie dziecka i potrzebna była niezłomna determinacja – taka jak późniejsza obietnica pójścia w ogień akcji, bez zważania na własną rodzinę. Tutaj reakcje na spalone zwłoki były jednak przesadzone, humor brzmiał więc fałszywie, a jedynym dobrym pomysłem było telefoniczne wplątanie w wątek Maxa, który instruował jak cwanie zidentyfikować denata. Powiązana z tym rewelacja wprowadziła do serialu nieoczekiwany twist fabularny, który odczytać należy jako atut. Spięcie porwania Sary z kartelem Diego, który pojawił się w jednym z poprzednich odcinków, to dobre wzbogacenie ciągłości fabuły. A więc coś, czego ostatnio nieco brakowało. Tak jak jednak niegdysiejsza, absurdalna akcja Kono wyjęta była z kina klasy B, tak tutaj rozegrała się jeszcze gorsza strzelanina, która więcej wspólnego miała z parodią gatunku niż serialem akcji. Ostrzeliwanie się karabinami z tak bliskiej odległości i nieporadność w trafieniu kogokolwiek z bohaterów, to abstrakcja. Zero zagrożenia, zero emocji, a zamiast tego szybkie uporanie się z kłopotkiem. Gdyby któryś z protagonistów został ranny, to może powstałaby chociaż iluzja dramaturgii. Tak się jednak nie stało, więc odpowiadając na pytanie ze wstępu, to właśnie tu kryje się przyczyna koronnej wady odcinka. Brak poczucia realnych konsekwencji kładzie się cieniem na cliffhangerze związanym z teoretycznie przegraną pozycją China. Choć bezbłędnie i klarownie przekazuje on swoje uczucia, zaangażowanie i poświęcenie, to od razu wiadomo, że donikąd to nie zaprowadzi. Zaraz przywrócony zostanie status quo, więc zamiast drżeć o przyszłość bohatera, przerwę w emisji Hawaii Five-0 przyjmujemy bez szczególnego zainteresowania, ekscytacji lub poczucia konkluzji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj