Po tylu odcinkach trudno tworzyć sprawę kryminalną, by nie była ona oczywista, przewidywalna i nudna. W ostatnich latach Hawaii Five-0 miało lepsze i słabsze momenty. Tym razem jedna wygląda to interesująco, bo udaje się odkrywać karty stopniowo i równomiernie. Tak działają najlepsze wątki tego typu, gdzie prowadzone śledztwo nie oferuje nam wszystkiego na tacy od samego początku. Każdy kolejny etap potrafi zaangażować i doprowadzić do satysfakcjonującej konkluzji. Twórcy jednak mogli darować sobie finałową scenę utopioną w morzu patosu. Wiem, że to część konwencji serialu, ale czasem jest to przesadzone. Trochę mieszane odczucia pozostawia wątek jednostki Adama. Plan, jaki wymyślili na dotarcie do japońskiego gangstera, jest nie tylko ryzykowny, co absurdalnie głupi. Wydarzenia pokazują, że bohater kompletnie nie wie, co robi i nawet nie oglądał żadnego filmu kryminalnego, by mieć podstawową wiedzę. Kwestia zwrotu samochodu, który potem idzie do przetrzepania to naturalna kolej rzeczy. Prawdą jest, że scenarzyści trochę na siłę chcieli to skomplikować. Widać, że nie mieli na to pomysłu. Humorystyczny wątek odcinka to wujek Vito grany przez aktora znanego z ról włoskich gangsterów. Jego interakcja ze Steve'em potrafi rozbawić, a utrata kasy przez złodziejkę solidnie sprawę gmatwa. Jest tu wiele dobrych momentów, gdzie naprawdę jest lekko i przyjemnie. Można się pośmiać, czyli wątek spełnia rolę nadawania luzu wydarzeniom. Teraz Hawaii Five-0 idzie na miesiąc przerwy z uwagi na igrzyska olimpijskie. Być może wybór takiego zwyczajnego odcinka miał największy sens, bo jesteśmy pozostawieni z obojętnością. Nawet cliffhanger z porwaniem Adama nie pobudza jakoś większych emocji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj