Hawkeye (Jeremy Renner) nie miał łatwego życia w Kinowym Uniwersum Marvela. Jako facet bez żadnych mocy, wyposażony jedynie w łuk, musiał toczyć walkę z najeźdźcami z kosmosu i potężnym Thanosem. Scenarzyści różnie też podchodzili do jego postaci, nie zawsze umiejętnie prezentując Clinta na dużym ekranie. W pierwszych Avengers przez manipulację umysłem został pionkiem Lokiego, w drugiej części Joss Whedon postanowił go zrehabilitować, więc poznaliśmy jego rodzinę. Zobaczyliśmy, jak funkcjonuje poza wielkimi misjami. Uczyniono z niego człowieka, który miał spajać pogrążoną w kryzysie drużynę superbohaterów. Clint ryzykował następnie schwytaniem i oddaleniem się od swoich najbliższych, łamał prawo i pomagał Rogersowi w Wojnie Bohaterów, a wolne dostał dopiero w Wojnie bez granic. Powrócił jednak w Avengers: Koniec gry jako Ronin – szukał ukojenia po stracie swojej rodziny, a także doświadczył bardzo emocjonalnego pożegnania z Natashą Romanoff. Ostatecznie udało się przywrócić połowę istnień we wszechświecie, a zatem także żonę i dzieci Clinta. Te wszystkie wydarzenia miały na niego silny wpływ i serial Hawkeye w żadnym momencie od tego nie ucieka. Po serialach Disney+ i Marvel Studios powinniśmy oczekiwać tego, że będą w pełni korzystać z kreatywnej swobody, jaką daje im dłuższa forma oraz możliwość skoncentrowania się na postaciach w sposób bardziej intymny. Właśnie to dzieje się w dwóch pierwszych odcinkach nowej produkcji. Twórcy kreślą bardzo sprawnie genezę Kate Bishop (Hailee Steinfeld), a także wskazują na samego Bartona, który zmaga się z demonami przeszłości, dającymi mu popalić nawet w okresie świąt. Przyczynia się do tego sama Kate Bishop wpadająca co jakiś czas w tarapaty. Jest to jednak śmiała dziewczyna – potrafi przyłożyć i wbić strzałę w miejsce, do którego celuje. Dynamika między nimi od początku jest zbliżona do tego, co mogą znać fani komiksów. Wypuszczenie dwóch odcinków jednocześnie było więc dobrym rozwiązaniem i dzięki temu widzowie mogą zostać odpowiednio dobrze wprowadzeni do nieco bardziej przyziemnej historii. I bardzo dobrze, bo wielu fanów potrzebowało odetchnąć, skupić się na problemach w nieco mniejszej skali. Przynajmniej na razie wydarzenia nie są większe niż życie i można cieszyć się spokojnym tempem z nienachalnym, świątecznym klimatem. Choć nie zabraknie strzelania z łuku, koktajli Mołotowa i dobrze nakręconych walk, najlepiej ogląda się Clinta działającego jako ojciec – gdy zabiera swoje dzieciaki na musical o Avengers lub na kolację. Fantastycznie wypada też Kate Bishop i jej relacja z matką (Vera Farmiga). Nowa bohaterka w MCU jest młoda i do tego pochodzi z bogatej rodziny, co jak przyznaje jej mama, jest bardzo niebezpiecznym połączeniem. Haile Steinfeld wypada wiarygodnie. Nie mam wątpliwości, że szybko stanie się ulubienicą fanów. Jest zadziorna, pewna siebie i radzi sobie w kryzysowych sytuacjach, chociaż jej brak doświadczenia widoczny jest na każdym kroku. Kate ma tendencję do pakowania się w tarapaty, co sprawia, że krzyżuje swój los z Clintem, będącym dla niej idolem – kimś, kto zainspirował ją lata temu do podjęcia konkretnych działań. Hawkeye zawsze był gościem, który mimo braku laserów w oczach i umiejętności latania nie migał się od trudnej roboty, zawsze chciał czynić dobro. Trudno o lepszego mentora dla młodej dziewczyny o podobnych aspiracjach, ale Clint nie jest już tym samym gościem, który płomienną przemową motywował Wandę w starciu z Ultronem. Przeszedł wiele (dwa pierwsze odcinki delikatnie się do tego odwołują), więc nie dziwi zupełnie, że woli spędzać czas z rodziną. Hawkeye od Disney+ nie unika powiązań z niezwykle popularnym i świetnie ocenianym komiksem Matta Fractiona, który pokazywał nam duet Clinta i Kate w najlepszym wydaniu. Są liczne odniesienia i mrugnięcia okiem, ale też liczne zmiany, więc na razie trudno zestawiać obok siebie oba te dzieła. Mamy zestaw tych samych postaci, pojawia się nawet Pizza Dog, ale twórcy serialu kreślą swój własny pomysł i wychodzą z tego obronną ręką. Nie ma też za wiele zabaw formą, których w komiksie było całe mnóstwo, co ostatecznie może stanowić lekki zawód. Jednak samą warstwę scenariuszową i kreowanie postaci zaliczam na plus. 
Disney+
+24 więcej
Dobrze wiemy, po co tutaj przyszliście – interesuje Was rola Piotra Adamczyka. Jego nazwisko pojawia się w czołówce, a zatem możemy się domyślać, że rola dresiarzy w czerwieni nie będzie marginalna. Mafiozi ocierają się o kicz, co powoduje dużo śmiechu, ale nie oznacza, że są całkowicie bezbronni. Nasz rodak bardzo mocno wczuł się w swoją rolę. Imponuje ekspresją i sprawnym lawirowaniem między powagą a groteską. Tacy są właśnie Tracksuit Draculas z komiksów i Adamczyk kapitalnie się w tym odnajduje. Wtrącił też kilka polskich słów od siebie! Nie spodziewałbym się nigdy usłyszeć soczyste "spier..." na Disney+.  Hawkeye w dwóch pierwszych odcinkach dopiero rozstawia pionki na planszy, podrzuca nam tropy i nieznacznie wskazuje na to, czego możemy się spodziewać w przyszłości. Wypuszczenie dwóch pierwszych odcinków było więc dobrą decyzją, bo nie ma poczucia niedosytu. Zostajemy bardzo dobrze wprowadzeni do historii i z niecierpliwością czekamy na więcej. Serial ma spokojne, ale przyjemne tempo, stawia akcenty na akcję w idealnych momentach. Czuć rodzinny, świąteczny klimat, co daje trochę ciepła w te coraz zimniejsze dni. Siłą Marvela jest podejście do relacji bohaterów, a seriale Disney+ jednocześnie nie unikają problemów wewnętrznych  herosów. Clint i Kate jeszcze się rozkręcają w swoich interakcjach, ale mamy zalążek duetu, który fani na pewno pokochają.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj