Helmut Newton. Piękno i bestia to dokument o kontrowersyjnym fotografie, którego dziś uważa się albo za feministę, albo mizogina. Kim naprawdę był? I dlaczego miał tak olbrzymi wpływ na ewolucję myślenia o roli kobiet w społeczeństwie?
Jeśli jesteście pasjonatami fotografii, film
Helmut Newton. Piękno i bestia stanie się dla Was nie lada gratką. Jeśli natomiast do robienia zdjęć macie spory dystans, seans tego dokumentu prawdopodobnie zmieni Wasze nastawienie. Zmarły w 2004 roku, tytułowy bohater produkcji w powszechnej opinii po dziś dzień uchodzi bowiem za artystę z prawdziwego zdarzenia, giganta swojej dziedziny sztuki, który nie tylko tchnął w nią świeży powiew, ale i walnie przyczynił się do szerzenia i podtrzymywania seksualno-obyczajowej ewolucji z przełomu lat 60. i 70. XX wieku. Jego portrety dominujących kobiet, choć gdzieś na najgłębszym poziomie będące swoistym wehikułem czasu, w dalszym ciągu rodzą liczne spory o to, czy ich autora powinniśmy postrzegać jako feministę czy jednak niepoprawnego mizogina. Reżyser dokumentu,
Gero von Boehm, stara się rozstrzygnąć tę kwestię, stawiając przy okazji pytania o ewolucję roli kobiety w społeczeństwie i kierunek zmian w obrębie rozumianej kompleksowo fotografii. Z jego dzieła wyłania się obraz protagonisty, który zapewniając wszem wobec o swoim uwielbieniu płci żeńskiej, siłą rzeczy jej reprezentantki uprzedmiotawiał przed obiektywem własnego aparatu. W imię sztuki czy jednak w celu wzmocnienia sadomasochistycznych fascynacji? Mamy tu do czynienia z wizjonerem najwyższej próby czy artystycznym szarlatanem? Prawda zdaje się leżeć gdzieś pośrodku. Jak powiedział o sobie sam Newton: "Wyrosłem na anarchistę, który nadal jest i pozostanie niegrzecznym chłopcem".
Von Boehm w swojej produkcji nakłada na siebie kilka zasadniczych wątków, nieustannie je ze sobą przeplatając – tak naszkicowana struktura historii pozwala lepiej odnaleźć się w niej tym, którzy o Helmucie Newtonie jak do tej pory nie słyszeli. Poza wspomnianymi już aspektami związanymi z procesem twórczym, obyczajową rewolucją czy zrywaniem z artystycznymi konwenansami, najistotniejsze znaczenie ma kwestia przeszłości głównego bohatera filmu. Jest coś fascynującego w jego opowieściach o dzieciństwie i młodości spędzonych w nazistowskich Niemczech; gdy widz zaczyna mu współczuć, po chwili dociera do nas, że wpadliśmy w zastawioną przez reżysera pułapkę. To przecież konsekwencje dojścia Adolfa Hitlera do władzy i legendarne, wpisane w kult ciała filmy
Leni Riefenstahl z igrzysk olimpijskich w Berlinie wydają się tym, co najmocniej ukształtowało Newtona jako artystę. Fotograf sam przyzna, że fascynuje go przybierająca władczą pozę kobieta, która patrzy na otoczenie z góry, jakby była nieosiągalna, stworzona jedynie do podziwiania. Słowa te znakomicie kontrastują z zarzutami, które w kierunku artysty w trakcie wspólnej, telewizyjnej rozmowy wysunęła
Susan Sontag. Pisarka bez ogródek wytknęła mu mizoginię, kapitalnie pacyfikując linię obrony Newtona, sprowadzającą się do zapewnień o "miłości" względem kobiet. Jakże przewrotne jest to, że tego typu dysputy i werbalne przepychanki nabierają w dobie obecnej jeszcze innego kontekstu, ogniskującego się gdzieś wokół potrzeby silniejszej ekspozycji płci żeńskiej i w sztuce, i w życiu społecznym.
To właśnie poświęcone Newtonowi rozmowy z pracującymi z nim kobietami wydają się najjaśniejszym punktem dokumentu. Swoimi przemyśleniami podzieliły się tu ikony, postacie-pomniki z rzeczywistego świata:
Grace Jones,
Marianne Faithfull,
Claudia Schiffer,
Anna Wintour czy
Charlotte Rampling, ale także żona protagonisty, June. Właściwie każda z nich wspomina wspólne przedsięwzięcia z fotografem z estymą i subtelną ironią; "był trochę zboczony, choć ja też, więc wszystko jest w porządku" – powie Jones, by niedługo później podzielić się historią o tym, jak Newton kilkukrotnie mówił o jej "zbyt małych piersiach". Tego typu anegdot w filmie znalazło się znacznie więcej, przy czym nie są one próbą ocieplenia wizerunku fotografa, a raczej osobliwą kroniką jego procesu twórczego. "Każdy pamięta złe zdjęcie, ale nikt nie wie, ile trzeba się nacierpieć, by zrobić to jedno dobre" – ta konstatacja Newtona brzmi z kolei jak artystyczne credo, spuścizna, którą chce podzielić się z naśladowcami. Sęk w tym, że styl protagonisty wydaje się zupełnie niepodrabialny. W jego wizjach mięso kurczaka doskonale komponowało się z miniaturowymi... obcasami, a Schiffer w trakcie tej samej sesji zdjęciowej przechodziła unikalną metamorfozę – od uśmiechniętej, niemieckiej dziewczyny po zimną dominę, która palcatem instruuje służącą, trzymającą w dodatku głowę w piekarniku. W świecie Newtona "nudnemu" mężczyźnie, nawet jeśli byli nim
David Lynch czy
Dolph Lundgren, przypadała rola dodatku do żeńskiego centrum, podporządkowanego wyznawcy kobiecego kultu. Wyjątkami stały się portrety prominentów polityki czy finansów. Dość powiedzieć, że wielokrotnie głoszący hasła rasistowskie, 5-krotnie kandydujący na urząd prezydenta Francji Jean-Marie Le Pen, pozował artyście wraz z swoim psem. Skojarzenia ze zdjęciem Hitlera i jego owczarka niemieckiego nasunęły się same.
Sarkastyczno-ironiczna perspektywa
Piękna i bestii nie zawsze sprawdza się na ekranie; w niektórych momentach przybiera ona odrobinę plotkarski wydźwięk, który nie pozwala reżyserowi w pełni rozwinąć skrzydeł na polu akcentowania ewolucji mentalnej, jaką przechodziły modelki Newtona. To głównie dlatego niektóre z nich, z Faithfull i Schiffer na czele, muszą tłumaczyć czarno na białym, że fotograf przyczynił się do odkrycia przez nich siły kobiecości czy znalezienia w sobie odwagi do wykonania aktu. Na całe szczęście sam Newton był na tyle magnetyczną postacią, że archiwalne przebitki z jego pracy czy nagrane w przeszłości wywiady odpowiednio równoważą gawędziarskie zapędy von Boehma i niekiedy uproszczony schemat narracyjny produkcji. Patrząc przez inny pryzmat, warstwa werbalna tudzież wspomnieniowa wcale nie musi być kluczowa dla odczytania opowieści. W tym dokumencie równie istotna jest nieustannie przewijająca się przez ekran seria zdjęć. Niemal każde z nich prowokuje i zmusza do myślenia, niezależnie od słów, które aktualnie słyszymy. Podziwianie kobiecego piękna idzie tu ramię w ramię z nawiązaniami do kultury, społeczeństwa, mitologii czy historii. Czegoś większego. Nie dziwi więc specjalnie, że Rampling, odnosząc się do Newtona-prowokatora, uznaje, iż był światu potrzebny. W końcu wywołał dyskusję, która w miarę upływu lat przestała dotyczyć samego artysty.
Helmut Newton. Piękno i bestia to intrygujący dokument o sztuce przekraczającej czas i bariery społecznych przyzwyczajeń. Jestem niemal przekonany, że przynajmniej część z Was po seansie zada sobie pytanie o granice ekstrawagancji w pracy artystycznej – ta debata może być bodajże największą wartością, jaką wyniesiemy z filmu Gero von Boehma. Reżyser oferuje nam w dodatku nietypowe, pogłębione spojrzenie na wszystkie uwarunkowania stojące za procesem rewolucji obyczajowo-seksualnej sprzed półwiecza. Jej echo wciąż i wciąż niesie się w naszym kierunku, przybierając coraz to nowsze formy. Być może to właśnie tę społeczną metamorfozę powinniśmy dziś traktować jako praprzyczynę wzmożonego zapotrzebowania na silniejszy głos kobiet w debacie publicznej. Jedno nie ulega wątpliwości: Helmut Newton pozostanie symbolem. Dla jednych – feminizmu, dla innych absolutnego zatracenia się w swojej pasji. Jak dobrze, że czasach naznaczonych szarością przypomina nam się o postaciach kolorowych, oryginalnych, innych. Niekiedy mogą mieć na nas większy wpływ, niż początkowo zakładaliśmy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h