Nie ukrywam i nie wstydzę się tego - byłem fanem serialu „Heroes”, szczególnie w 1. i 2. sezonie. Osoby znające tę produkcję doskonale pamiętają spadek formy serialu, który miał po prostu pecha. Strajk scenarzystów skutecznie osłabił jego pozycję w ramówce, a 3. seria z odcinka na odcinek traciła widzów. Sezon 4. nie przywrócił serialu na odpowiednie tory i z produkcją Tima Kringa musieliśmy się pożegnać w 2009 roku, gdy oglądało go ledwie 4 mln widzów. Moda na tworzenie serii limitowanych sprawiła, że Kring ze swoją flagową produkcją powrócił do NBC i przekonał jej władze, że warto „odrodzić”, a właściwie kontynuować całą historię. Niestety zapomniał przy tym poinformować, że jest wypalonym producentem i scenarzystą, który swoje najlepsze lata ma już za sobą. Dla osoby znającej serial „Heroes” i pamiętającej jego 1. sezon „Heroes Reborn” będzie katastrofą. Poza znaną muzyką, fabularnym konceptem (ludzie z supermocami) i kilkoma znanymi twarzami to serial w każdym calu gorszy od swojego pierwowzoru. Leży scenariusz, leży wykonanie, a pomysły Kringa na nową historię nie dość, że rozczarowują, to jednocześnie wzbudzają politowanie (no bo jak inaczej odnieść się do wątku rozgrywanego w Tokio?). Jest to o tyle dziwne, że pamiętając poprzednie sezony i znając ogólny koncept „Reborn”, można było zrobić to znacznie lepiej. Akcja „Heroes Reborn” rozpoczyna się kilka lat po wydarzeniach z 4. sezonu "Herosów", a osią fabularną ma być konflikt zwykłych ludzi z evo – „evolved human”, znanymi jako ludzie z supermocami. Obie grupy poróżniły się dość mocno przez zamach / atak bombowy, do którego doszło pewnego dnia w Odessie. Podobno zginęła w nim Claire Bennet (oraz wielu ludzi i superludzi), a całą sytuację oglądaliśmy z perspektywy Noah Benneta, czyli kluczowej postaci łączącej poprzednie sezony z „Reborn”. Produkcja NBC szybko wprowadza do historii nowe postacie, które zmuszone są ukrywać swe moce z obawy o swoje życie. Podobnie jak w pierwowzorze Kring rozwija historię z perspektywy kilku wątków, które z pozoru są od siebie niezależne i połączą się za kilka odcinków. O ile jednak w 1. sezonie „Heroes” funkcjonowało to świetnie, to w „Heroes Reborn” jest zupełne odwrotnie. O wątku z Tokio już wspomniałem. Nigdy nie byłem fanem postaci Hiro Nakamury, przynajmniej w pierwszych odcinkach poprzedniej serii. To, co fundują scenarzyści tym razem, jest jeszcze gorsze. Gry komputerowe? Walki na katany? Zdaję sobie sprawę, że również w „Herosach” wątek japoński był nieco oderwany od rzeczywistości, ale tym razem jest mocno przesadzony.

[video-browser playlist="750380" suggest=""]

Pod względem fabularnym cała historia nie zaskakuje innowacyjnością. Kring nie pokusił się o wymyślenie oryginalnej historii, która mogłaby porwać widza. Wprost przeciwnie. Pojawia się więc wątek konspiracyjny związany z tajną organizacją, eksperymentami na evos, z którymi oczywiście powiązana jest postać Noah. Jest wątek zamaskowanego superbohatera (a jakże!), a właściwie marnej podróby Daredevila, czyli coś, co do „Herosów”, jakich znamy sprzed 8-9 lat, zupełnie nie pasuje. No i w końcu jest też wątek dla nastolatków – opowiadający o życiu młodego chłopaka, nad którym czuwa tajemniczy człowiek… z walizką pełną grosików. Nie zabrakło też kliszy polegającej na wymazywaniu pamięci i zachowania jednego z bohaterów, którego znamy (zniknął tak szybko, jak się pojawił). Ze wszystkich wątków najlepiej wypadł chyba ten, który został ledwie zarysowany - dziewczyny ubranej w zimową kurtkę, starającej się kontrolować coś, co znajduje się na niebie. W osobnym akapicie wypada skupić się na postaci granej przez Zachary’ego Leviego, który poluje na ludzi z supermocami. Jego motywy są proste i klarowne: razem z żoną mszczą śmierć syna, który zginął w zamachu w Odessie. Szkoda tylko, że Levi do swojej roli zupełnie nie pasuje. Wielu ludzi do dziś widzi w nim Chucka Bartowskiego, nawet po kilku latach od zakończenia tamtej historii. Levi stara się grać łotra, postać zepsutą, złą, zirytowaną tym, jak wygląda świat - szkoda tylko, że sceny z jego udziałem nie zawierają nawet minimalnej ilości mroku, grozy i przerażenia. Pamiętacie Sylara? Przy scenach z jego udziałem bałem się jak w jakimś horrorze. W „Heroes Reborn” czegoś takiego nie ma. Można pisać wiele o wadach, niedociągnięciach i rozczarowaniu, które niesie za sobą „Heroes Reborn”. Nowy projekt Tima Kringa to marna imitacja i niepotrzebna kontynuacja serialu, który w mojej pamięci został zapisany jako bardzo dobra produkcja zepsuta przez strajk scenarzystów. „Reborn” nie reprezentuje sobą nic, co mieli „Heroesi” z 2006-2007 roku. Ktoś mi powiedział, że „Heroes Reborn” da się oglądać, gdy nie ma się wobec niego żadnych oczekiwań. Trudno jednak ich nie mieć, gdy 9 lat temu „Herosi” byli serialem, o którym w USA mówiło się bardzo głośno, a przez kilka lat emisji produkcja ta doczekała się milionów fanów na całym świecie. Czytaj również: „Heroes Reborn” – Zachary Levi o premierze 9 lat temu po premierze „Heroes” mogłem napisać: „Save the cheerleader, save the world”. Dziś po premierze „Heroes Reborn” nie mam poczucia, że coś w tym serialu może się poprawić w kolejnych odcinkach, nawet jeśli na ekranie pojawi się Hiro Nakamura.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj