Rzecz w tym, że Tommy Monaghan nie jest superbohaterem, sympatycznym, a czasem nawet głupkowatym, jak w końcowej historii piątego tomu, ale jednak zabójcą. I tak, zdajemy sobie sprawę z tego, że podobnie jak Punisher zabija tylko tych złych. Tych, którzy sobie na to zasłużyli. Jednak w oczach takich superbohaterów jak Batman, Hitman po prostu nie należy do jego świata i nie jest kimś, komu można podać rękę. Nawet jeśli w historii Po niewidocznej stronie księżyca, będzie ratował największym superbohaterom tyłki. Zanim jednak dotrzemy do tej dodatkowej opowieści o perypetiach Hitmana z Ligą Sprawiedliwości i wrednymi kosmitami, musimy przeczytać i przetrawić w sobie ostatnie rozdziały jego indywidualnej historii. Garth Ennis nie byłby jednak sobą, gdyby nie powiedział wprost, że jego opowieść nie jest jedynie o samym Tommym, ale też w równym stopniu też o jego najbliższym przyjacielu. To właśnie Natta widzimy razem z głównym bohaterem na genialnej w swej prostocie ilustracji okładkowej Johna McCrea. Męska przyjaźń to zresztą słowo klucz dla odczytania przesłania Hitmana, męsko-damskie sprawy schodzą tu całkiem na drugi plan i kiedy przychodzi czas na ostateczne rozstrzygnięcia, to właśnie przyjaźń bierze górę nad miłością. Główną opowieścią w tym tomie jest Pora zamykać - długa fabuła o jednoznacznym w wymowie tytule, która doprowadza przygody Hitmana do przewidywalnego (także za sprawą tego, co Ennis sygnalizował w poprzednim tomie) finału. Najpierw jednak dostajemy inny, mały finał i w dwuzeszytowej opowiastce przyglądamy się ostatniej, superbohaterskiej rozróbie z udziałem jednej z najdziwniejszych grup superbohaterskich, jaką jest Ustęp Ósmy. To jak zwykle szalony występ, ale też w zaskakująco nostalgiczny sposób skupiony na postaci Sześciopaka, który dzięki wyczynom z tej historii dostanie nawet własny pomnik. Dodajmy, że Ustęp Ósmy pojawia się jeszcze w dodatkowej historii, czyli znanej już polskim czytelnikom Hitman/Lobo. Ten głupi bękart, w której cała ekipa przesiadująca w barze Noonan’s zmierzy się właśnie z kosmicznym awanturnikiem, dla którego pobyt w Gotham okaże się być doświadczeniem, o którym chciałby jak najszybciej zapomnieć. To jedna z tych lepszych opowieści z Lobo i bardzo dobrze, że idzie w duecie z jednym z najfajniejszych bohaterów DC Comics. No właśnie, czy Tommy Monaghan to fajny gość? Przede wszystkim - to prosty gość, który potrafi wiele przyjąć na klatę i nawet jako zabójca ma swój pokręcony kodeks. W finałowej opowieści z piątego tomu widać po części żal, że Ennis żegna się ze swoją postacią, ale i po części ulgę, że nie musi bez końca ciągnąć przygód tego bohatera. Teoretycznie powinniśmy spodziewać się na finał czegoś bardzo spektakularnego, jakiejś szalonej fabuły, a jednak Ennis idzie inną drogą, wplątując Tommy’ego i Czapę w dość przewidywalną intrygę, mniej widowiskową niż wiele poprzednich.
Źródło: Egmont
To trochę z początku dziwi, bo przecież Tommy i spółka nie raz potrafili się wykaraskać z większych i gorszych tarapatów. Pojedynek z zajadłą szychą z CIA nie wbija mocno w fotel, ale ma w sobie klimat rzeczy ostatecznych, który udziela się obu przyjaciołom, świadomym, że zbyt długo unikali konsekwencji swoich czynów. Na dokładkę dostajemy rozpalające się uczucie między agentką CIA i Tommym oraz nieoczekiwanego asa z rękawa w postaci twardego gliny, który kiedyś zawarł układ z nieżyjącym już Seanem. Może trochę za mało na finał, ale to, jak rozbrzmiewa on na ostatnich planszach, jest niezwykle przejmujące i nawet przebijające to, co Ennis zaprezentował w finale Kaznodziei.
Ta finałowa historia ma jednak niezwykle udany suplement w postaci bonusowej, wspomnianej już wyżej fabule o spotkaniu Hitmana z JLA. Niby jest to typowa, rozrywkowa opowieść, ale Ennis wycisnął z niej dużo więcej, ponownie stawiając na drodze Hitmana Supermana. Wydawałoby się, że to właśnie ten drugi będzie bohaterem potępiającym tego pierwszego, jednak pamiętajmy, że ta dwójka już się kiedyś spotkała i ich rozmowa zapadła głęboko w pamięć Supermanowi. To w ogóle świetny kontrapunkt i niezwykle ciekawa relacja między tymi bohaterami, która jest dla obu niezwykle istotna i obaj - a Superman nawet bardziej - wyciągają z niej cenną lekcję. To także jeden z najlepszych fabularnych pomysłów Ennisa, dzięki któremu może powiedzieć swoim czytelnikom, że na świecie nic nie jest czarno-białe i w odcieniach szarości działają właśnie tacy bohaterowie, jak Hitman. Tommy działa tam, gdzie uważający życie za świętość superbohaterowie są bez szans na bezkrwawe rozwiązanie i właśnie w takich momentach jest potrzebny ktoś taki jak Hitman. W komiksowym świecie potrzebny jest również tak kontrowersyjny i obrazoburczy twórca jak Garth Ennis, dzięki któremu superbohaterskie (i nie tylko) historie stają się czymś dużo więcej, niż stereotypowa batalia dobra ze złem w wykonaniu superherosów i złoczyńców. I coś więcej dostajemy właśnie w Hitmanie. Po prostu. Buenas noches, Tommy Monaghan.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj