Fair Game rozpoczyna opowieść w sposób klasyczny. Bardzo powoli i skrupulatnie przedstawia nam okoliczności geopolityczne towarzyszące prezentowanej fabule. Miejscem akcji są znowu Stany Zjednoczone, a konkretnie Nowy Jork. Co prawda jak na razie zarys fabularny jest dość oszczędny, ale główne założenia zostały jasno zaprezentowane i wszystko wskazuje na to, że w szóstym sezonie wielka polityka będzie odgrywać kluczową rolę. W odcinku wprowadzającym, poznajemy charyzmatyczną panią prezydent elekt, która już na wejściu staje się jednym z głównych rozgrywających, w skomplikowanej partii szachów między politykami, agencjami rządowymi i wojskiem. Dodatkowego smaczku dodaje jeszcze fakt, że Elizabeth Marvel, wcielająca się w Homeland w przyszłą głowę państwa, jakiś czas temu występowała w House of Cards, jako kontrkandydatka Franka Underwooda w wyścigu o prezydenturę. Wtedy się nie udało – odpadła w prawyborach Partii Demokratycznej, jednak co się odwlecze to nie uciecze. Aktorka w Homeland odgrywa postać mającą wiele wspólnego ze swoją postacią z House of Cards. Przypadek? Możliwe, ale po pierwszym odcinku trudno nie zauważyć pewnych nawiązań do produkcji Netflixa. Zobaczymy jak będzie dalej. W Fair Game spotykamy ponownie wszystkich głównych bohaterów serialu. Każdy z nich stoi trochę w innym miejscu niż pod koniec poprzedniej serii. Zmiany są widoczne, jednak nie przełomowe. Większość z postaci podąża spokojnie w wyznaczonym wcześniej kierunku, realizując znane już widzom cele. Carrie nadal udziela się społecznie (już w USA), pracując na rzecz mniejszości muzułmańskiej, a Saul i Dar Adal wciąż działają w agencji rządowej. W bardzo klarowny sposób zaprezentowany jest rozwój poszczególnych postaci. Podczas gdy Carrie w życiu osobistym skupia się wreszcie na swojej córce, to przykładowo Dar Adal sprawia wrażenie coraz bardziej krwiożerczego. Dobrze to widać w kontraście z Saulem, który wydaje się być dużo bardziej pokorny niż w poprzedniej serii. Bez dwóch zdań, pomiędzy tą dwójką dojdzie wkrótce do starcia. Osobny akapit należy się oczywiście postaci Petera Quinna. Po dramatycznych wydarzeniach z piątego sezonu, najemnik jest w tragicznym stanie. Paradoksalnie jednak, jego postać nabiera kolorytu i staje się dużo ciekawsza niż wcześniej. Opóźniony umysłowo, kaleki mężczyzna, kierujący się pierwotnymi instynktami, budzi zarówno smutek, jak i fascynację. Jego historia wprowadza do serialu dużo emocji i skutecznie podbudowuje dramatyzm. W tym dość statycznym odcinku, to właśnie ten motyw jest najbardziej dynamiczny i poruszający. Stanowi najmocniejszy element epizodu i dobry prognostyk przed kolejnymi odcinkami. Być może jego wątek nie byłby tak ciekawy, gdyby nie wyśmienita interpretacja Rupert Friend. Ci, którzy mieli wątpliwości co do jego umiejętności aktorskich w poprzednich sezonach, teraz będą mile zaskoczeni. Postać Petera daje olbrzymie pole do popisu dla zdolnego wykonawcy, a Rupert Friend wywiązuje się ze swojej pracy doskonale. Jego interpretacja tej tragicznej postaci jest poruszająca i wstrząsająca. A to przecież dopiero pierwszy odcinek. W ogóle Homeland słynnie z tego, że jest jednym z najlepiej obsadzonych seriali we współczesnej telewizji. Role są dobrane perfekcyjnie, a odgrywający je aktorzy wykonują naprawdę dobrą robotę. W omawianym odcinku nie jest inaczej. Stara obsada tradycyjnie prezentuje wysoki poziom. Wtóruje im Elisabeth Marvel w roli charyzmatycznej pani prezydent i kilka innych drugoplanowych postaci. Warto wspomnieć o debiucie Roberta Kneppera, pamiętnego T-Baga z Prison Break, w roli jednego z wysoko postawionych generałów. Na razie jego występ był dość oszczędny, ale możemy być pewni, że będzie on stanowił ważny element szóstego sezonu. Każdy z sezonów Homeland prezentuje iście epicką historię, skupiającą wiele wątków zarówno sensacyjnych, jak i obyczajowych. Aby opowieść trzymałą się kupy, nie miała dziur fabularnych i nielogicznych rozwiązań, potrzebny jest zawsze odcinek wprowadzający, który umiejętnie ustawi poszczególne figury na szachownicy. Fair Game jest właśnie takim epizodem. Oprócz tej organizacyjnej formy, ma on w sobie też pewną charakterystyczną tendencję. Po jego obejrzeniu, odczuwa się silną potrzebę zanurzenia w przedstawianą historię i wynurzenia dopiero po jej finale. Niestety to nie jest Netflix – nie możemy tego „łyknąć” na raz. Wielka szkoda, choć z drugiej strony delektowanie się pojedynczymi odcinkami też ma swój urok.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj