Homeland to prawdziwy fenomen. Podczas gdy większość seriali telewizyjnych łapie zadyszkę gdzieś przy trzecim czy czwartym sezonie, produkcja Showtime niezmiennie od sześciu lat prezentuje ten sam, wysoki poziom artystyczny. Przed nami szósty sezon, a jego pierwszy odcinek jest doskonałym prognostykiem kolejnej błyskotliwej historii z Carrie Mathison w roli głównej.
Fair Game rozpoczyna opowieść w sposób klasyczny. Bardzo powoli i skrupulatnie przedstawia nam okoliczności geopolityczne towarzyszące prezentowanej fabule. Miejscem akcji są znowu Stany Zjednoczone, a konkretnie Nowy Jork. Co prawda jak na razie zarys fabularny jest dość oszczędny, ale główne założenia zostały jasno zaprezentowane i wszystko wskazuje na to, że w szóstym sezonie wielka polityka będzie odgrywać kluczową rolę. W odcinku wprowadzającym, poznajemy charyzmatyczną panią prezydent elekt, która już na wejściu staje się jednym z głównych rozgrywających, w skomplikowanej partii szachów między politykami, agencjami rządowymi i wojskiem. Dodatkowego smaczku dodaje jeszcze fakt, że
Elizabeth Marvel, wcielająca się w
Homeland w przyszłą głowę państwa, jakiś czas temu występowała w
House of Cards, jako kontrkandydatka Franka Underwooda w wyścigu o prezydenturę. Wtedy się nie udało – odpadła w prawyborach Partii Demokratycznej, jednak co się odwlecze to nie uciecze. Aktorka w
Homeland odgrywa postać mającą wiele wspólnego ze swoją postacią z
House of Cards. Przypadek? Możliwe, ale po pierwszym odcinku trudno nie zauważyć pewnych nawiązań do produkcji Netflixa. Zobaczymy jak będzie dalej.
W
Fair Game spotykamy ponownie wszystkich głównych bohaterów serialu. Każdy z nich stoi trochę w innym miejscu niż pod koniec poprzedniej serii. Zmiany są widoczne, jednak nie przełomowe. Większość z postaci podąża spokojnie w wyznaczonym wcześniej kierunku, realizując znane już widzom cele. Carrie nadal udziela się społecznie (już w USA), pracując na rzecz mniejszości muzułmańskiej, a Saul i Dar Adal wciąż działają w agencji rządowej. W bardzo klarowny sposób zaprezentowany jest rozwój poszczególnych postaci. Podczas gdy Carrie w życiu osobistym skupia się wreszcie na swojej córce, to przykładowo Dar Adal sprawia wrażenie coraz bardziej krwiożerczego. Dobrze to widać w kontraście z Saulem, który wydaje się być dużo bardziej pokorny niż w poprzedniej serii. Bez dwóch zdań, pomiędzy tą dwójką dojdzie wkrótce do starcia.
Osobny akapit należy się oczywiście postaci Petera Quinna. Po dramatycznych wydarzeniach z piątego sezonu, najemnik jest w tragicznym stanie. Paradoksalnie jednak, jego postać nabiera kolorytu i staje się dużo ciekawsza niż wcześniej. Opóźniony umysłowo, kaleki mężczyzna, kierujący się pierwotnymi instynktami, budzi zarówno smutek, jak i fascynację. Jego historia wprowadza do serialu dużo emocji i skutecznie podbudowuje dramatyzm. W tym dość statycznym odcinku, to właśnie ten motyw jest najbardziej dynamiczny i poruszający. Stanowi najmocniejszy element epizodu i dobry prognostyk przed kolejnymi odcinkami.
Być może jego wątek nie byłby tak ciekawy, gdyby nie wyśmienita interpretacja
Rupert Friend. Ci, którzy mieli wątpliwości co do jego umiejętności aktorskich w poprzednich sezonach, teraz będą mile zaskoczeni. Postać Petera daje olbrzymie pole do popisu dla zdolnego wykonawcy, a Rupert Friend wywiązuje się ze swojej pracy doskonale. Jego interpretacja tej tragicznej postaci jest poruszająca i wstrząsająca. A to przecież dopiero pierwszy odcinek. W ogóle
Homeland słynnie z tego, że jest jednym z najlepiej obsadzonych seriali we współczesnej telewizji. Role są dobrane perfekcyjnie, a odgrywający je aktorzy wykonują naprawdę dobrą robotę. W omawianym odcinku nie jest inaczej. Stara obsada tradycyjnie prezentuje wysoki poziom. Wtóruje im Elisabeth Marvel w roli charyzmatycznej pani prezydent i kilka innych drugoplanowych postaci. Warto wspomnieć o debiucie Roberta Kneppera, pamiętnego T-Baga z
Prison Break, w roli jednego z wysoko postawionych generałów. Na razie jego występ był dość oszczędny, ale możemy być pewni, że będzie on stanowił ważny element szóstego sezonu.
Każdy z sezonów
Homeland prezentuje iście epicką historię, skupiającą wiele wątków zarówno sensacyjnych, jak i obyczajowych. Aby opowieść trzymałą się kupy, nie miała dziur fabularnych i nielogicznych rozwiązań, potrzebny jest zawsze odcinek wprowadzający, który umiejętnie ustawi poszczególne figury na szachownicy.
Fair Game jest właśnie takim epizodem. Oprócz tej organizacyjnej formy, ma on w sobie też pewną charakterystyczną tendencję. Po jego obejrzeniu, odczuwa się silną potrzebę zanurzenia w przedstawianą historię i wynurzenia dopiero po jej finale. Niestety to nie jest Netflix – nie możemy tego „łyknąć” na raz. Wielka szkoda, choć z drugiej strony delektowanie się pojedynczymi odcinkami też ma swój urok.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h