Francis Underwood (Kevin Spacey) się starzeje. Jego czupryna zmieniła kolor na biały. To wynik stresu, jakiemu jest poddawany jako prezydent Stanów Zjednoczonych? A może dowód na to, że czas nikogo na tym stanowisku nie oszczędza? Choć z drugiej strony jego żona, Claire (Robin Wright), jest tak samo piękna jak w 2013 roku, gdy serial się rozpoczynał. Małżonkowie Underwood wyznają zasadę „dziel i rządź”. Podzielili między siebie różne dziedziny życia politycznego, którymi będą się zajmować i starają się wykonywać swoje zadania. Choć sam ich związek to tylko pic na wodę. Pusta wydmuszka. Ona w nocy idzie do innego mężczyzny, on zostaje sam. Taki kompromis. Cena władzy – można powiedzieć. Francis nie jest już tak powściągliwy jak w poprzednich sezonach. Nie kryje swoich emocji, choć wciąż są one owocem wyrachowanej kalkulacji. Jedna z początkowych scen, w których prezydent beszta kongres i za nic ma ostrzeżenia czy uwagi osoby prowadzącej posiedzenie pokazuje tym samym, kto tu rządzi. Widać, że 5. sezon będzie utrzymany w konwencji: prezydent USA kontra reszta kongresu. Politycy chcą jego głowy i kombinują teraz, jak ją ściąć. Naród za to coraz bardziej zaczyna kochać swojego prezydenta, który daje im poczucie bezpieczeństwa w tych trudnych czasach. Co z tego, że sam te trudne czasy sprokurował i za pomocą sprytnych chwytów medialnych oraz z wykorzystaniem służb ten stan tylko podtrzymuje i podsyca. Kevin Spacey w roli przebiegłego polityka czuje się jak ryba w wodzie. Podoba mi się to, że jego gra zmienia się wraz z rosnącą rangą polityczną jego bohatera. Z uniżonego sługi walczącego o swoje miejsce przy stole przeistoczył się we władcę i to widać w sposobie gry oraz mimice twarzy. Zwłaszcza przemówienie w kongresie świetnie to ukazuje. Francis jest teraz pewniejszy siebie, ale również bardziej zmęczony życiem. Odżywa dopiero, gdy czuje, że „trzyma” przeciwnika za gardło, że dostanie to, czego chciał. Nowy sezon House of Cards, a przynajmniej jego pierwszy odcinek, jest bardzo mroczny. Wszystko dzieje się tutaj praktycznie w nocy lub w ciemnych pomieszczeniach Białego Domu. Ma to podkreślić klimat ciągłego kombinowania i tajnych spotkań gabinetowych. Klimat potęguje jeszcze genialna muzyka, która zawsze była silną stroną tego serialu. Wszyscy się zastanawiali, jak obecna zmiana w Białym Domu odbije się na rzeczywistości serialowej. Po obejrzeniu pierwszego odcinka mogę powiedzieć, że widać lekkie nawiązania, ale są one raczej przypadkowe. Widać, że pierwsza dama jest traktowana z dużo większym szacunkiem niż jej mąż. Jest też uznawana za inteligentniejszą od niego i bardziej elegancką. Podobnie jak u państwa Trumpów. Jednak nie wydaje mi się, by akurat na nich się twórcy wzorowali. Piąty sezon na razie trzyma wysoki poziom poprzednich odsłon. Co cieszy, bo nie tak łatwo jest utrzymać wysoką jakość serialu w obecnych czasach. Widać, że Netflix włożył dużo pracy w House of Cards, by fani byli usatysfakcjonowani. W końcu to ich flagowa produkcja, od której wszystko się zaczęło.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj