Największym rozczarowaniem odcinka jest centralny wątek zimowych igrzysk w Soczi. Oparcie go na bardzo ogranych schematach postrzegania Rosji jest straszliwie nudne i kompletnie nieśmieszne. Historia o tym, że część dziennikarzy może siedzieć w jednym pomieszczeniu, jest niezwykle naciągana, mało realistyczna i bezsensowna. Twórcom The Michael J. Fox Show najwyraźniej zabrakło pomysłów na coś wyszukanego, skoro oferują nam gagi tak niskich lotów.
Skupienie się na relacji Mike'a z Susan to pomysł poprawny i nieźle zrealizowany. Dotychczas obie postacie wciąż sobie dogryzały - teraz w końcu dostajemy scenę, w której dochodzi pomiędzy nimi do porozumienia. Szkoda, że trochę zostaje to popsute końcową decyzją Mike'a. Wiadomo, to sitcom o człowieku z rodziną, ale wydźwięk tych scen jest bardzo negatywny. Zbyt wielki banał, który pozbawiony jest nawet odrobiny humoru.
Wątek Eve, która startuje w konkursie piękności, potrafi rozbawić. Widać tu odpowiednią dawkę komizmu, kilka dobrych gagów i świetne rozruszanie osobowości Eve oraz jej matki. To prawdopodobnie jedyna historia w tym odcinku, która zawiera w sobie elementy humorystyczne. Tego samego nie mogę powiedzieć o wątku Iana i Leigh - przekombinowany, nieśmieszny i momentami głupkowaty w stylu, jaki nie pasuje do tego serialu.
The Michael J. Fox Show łapie zadyszkę i od paru odcinków nie może wrócić do formy. Serial nie bawi tak dobrze jak wcześniej.