Miło było w końcu zobaczyć, jak Cookie i Hakeem próbują złapać kontakt – choć wydaje mi się, że wszystko przeszło zbyt gładko od „nienawidzę cię” do fizycznego kontaktu. Chłopak, który zupełnie nie znał swojej matki, a potem nie chciał jej poznać, nagle pozwala na przytulanie i całowanie? Szkoda, że scenarzyści nie pokazali trochę niezręczności w ich relacjach, ale i tak dobrze, że w końcu zdecydowali się rozwiązać ten irytujący już problem. Zwłaszcza że wyszło to na dobre obu postaciom, a ich polepszona relacja daje trochę świeżości "Imperium" i rozwija Hakeema, który chyba uspokoił w sobie tego awanturnika. Co nie zmienia faktu, że jego postać może mieć niedługo kłopoty, i to dość spore. Camilla pomału obnaża swoje pazurki i pokazuje, że jest osobą, z którą trzeba się liczyć. Postać Naomi Campbell ma cel, dużo tajemnic i może się okazać naprawdę interesującą bohaterką, patrząc na jej dziwną obsesję na punkcie nazywania jej mamą. Jest to teraz najbardziej fascynująca postać w serialu; oby scenarzyści nie zmarnowali jej potencjału. Zwłaszcza że potencjał Andre i jego żony nie został do końca wykorzystany w tym odcinku. Z jednej strony scenarzyści w genialny sposób pokazali nam Andre – tego nieutalentowanego syna, marzącego o życiu, którego Lucious nie propaguje, a w dodatku świadomego, że jest stworzony do rządzenia Imperium. Fascynuje również jego związek z Rhondą – choć miałam nadzieję, że zobaczymy więcej niż obietnice ich nikczemnych akcji, to przynajmniej dostaliśmy całkiem zabawną wstawkę komediową. To nie zmienia faktu, że ten odcinek należał właśnie do Andre, a gra Traia Byersa była emocjonująca, zwłaszcza w scenach końcowych z pistoletem. [video-browser playlist="667846" suggest=""] Mieszane uczucia mam jednak co do całego trójkąta Cookie-Lucious-Anika. Dobrze, że scenarzyści w końcu pozwolili Anice błyszczeć i dać jej trochę emocji (wściekłości czy rozpaczy) oraz pokazali, że ta bohaterka jest godną przeciwniczką dla Cookie. Jednak pytanie - czy jest o co walczyć? Lucious z całkiem niezłej postaci znowu stał się beznadziejny bohaterem. Przeszkadza mu wszystko: czy to homoseksualizm syna, czy kolor skóry synowej (choć sama przemowa Luciousa do Andre była ciekawa), w dodatku Lyon działa na każdym możliwym froncie. Z takiego obrazka wychodzi niezdecydowany, małostkowy człowiek, a nie genialny biznesmen i głowa rodu. Gdzie się podział facet, który był w stanie zabić kuzyna? Lucious powinien skorzystać z „rady”, którą dał swoim synom w pierwszym odcinku, i zmężnieć, bo na razie wydaje się, że przeżywa tylko kryzys wieku średniego w bardzo książkowy sposób. Kłopot mam również z córeczką Jamala. To niesamowite, jak nagle Jamal pogodził się z tym, że jest ojcem, i nie pomyślał nawet o czymś takim jak testy DNA – cały ten wątek jest tak typowy dla telenowel, że to aż żałosne. Jedyna dobra w nim rzecz to moment, w którym Jamal śpiewa swojemu dziecku piosenkę – to była bardzo urocza, słodka scena. Pytanie tylko: czy dla pojedynczej sceny warto jest oglądać ten cały wątek? Raczej nie. Jednak na szczęście Jamal nie został strącony do roli tatuśka. Nasz homoseksualista w końcu wyjawił swoją orientację i zrobił to w bardzo ciekawy sposób. Szkoda tylko, że tak jak sama zmiana słów piosenki była ciekawym motywem, tak „You’re So Beautiful” nie wyróżnia się w żaden sposób. Czytaj również: Bezprecedensowe osiągnięcie „Imperium” i kolejny rekord w środę „The Lyon's Roar” jest odcinkiem, który spełnił prawie wszystkie moje wymagania. Niestety tylko prawie, i to z różnym skutkiem. Scenarzyści nadal nie pamiętają o takich postaciach jak Tiana czy Elle Dallas, a niektóre wątki zostały zupełnie porzucone (choć pewnie sprawa Bucky’ego wróci do nas w finale). "Imperium" to jednak nadal serial na bardzo dobrym poziomie, a twórcy mogą jeszcze nieraz nas zaskoczyć – oby pozytywnie, tak jak w tym odcinku.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj