Starożytni Rzymianie mieli swoje legendarne „Hannibal ante portas!”, będące ostrzeżeniem nadchodzącego nieuchronnie niebezpieczeństwa. Ale Hannibal był wrogiem namacalnym, miał na swoim koncie już zwycięstwa nad wojowniczym ludem z Italii. To, jak zagrażał istnieniu Rzymu, dało się odczuć. A co, jeśli zagrożenie nie jest tak widoczne, a na dodatek rozciągnięte na kilka lat? Imperium w płomieniach Jonha Scalziego kontynuuje wątek potencjalnego upadku wspaniałego imperium, rozciągającego się na niezliczonych stacjach kosmicznych, zależnych od siebie – ale przede wszystkim zarządzanego przez obrzydliwie bogate i ambitne rody. Jak poradzić sobie z tym całym bałaganem? Drugi tom w zasadzie podejmuje wątki rozpoczęte w Upadającym imperium - Nurt, niezwykła sieć tuneli czasoprzestrzennych łączących przypadkowe punkty w galaktyce, destabilizuje się i zaczyna zanikać. Ale nie wszyscy jeszcze w to wierzą, wypierają taką możliwość – dlaczego coś, co dotąd było tak stabilne i przyczyniło się do rozwoju wspaniałej Wspólnoty, miałoby nagle przestać istnieć? Niby w przeszłości były precedensy, jednak obecnie mało kto o nich pamiętał. Dlatego Emperoks Grayland II sięga po ostateczną broń władców – ogłasza proroctwo. Nagle wszystkie siły w imperium, które w jakikolwiek sposób chciałyby zdobyć więcej władzy, lub nawet spróbować przejąć tron, zdecydowały się na ruchy, które miały doprowadzić do upadku obecnej władczyni. Czy rozpad Nurtu kogokolwiek interesował? Oczywiście, że nie, przecież powyżej pewnego poziomu liczy się wyłącznie prestiż, arystokrata nie założy, że może mu się stać jakakolwiek krzywda.
Źródło: nieZwykłe
Ten tom jest wręcz wypchany intrygami mającymi zrzucić Grayland z tronu. Trzeba przyznać, że nie są to rozważania zbyt skomplikowane, plany są dość proste, a zwroty akcji raczej przewidywalne. Ale sam fakt, że autor skupił się na tym, jak potencjalny armagedon skatalizował wojny między frakcjami, wskazuje na jego brak zaufania do możnych tego świata w obliczu potężnych kryzysów. Zamiast skupić się na przeciwdziałaniu skutkom rozpadu Nurtu, zajmowanie się przewrotami pałacowymi świadczy o bardzo niskich pobudkach. Na ile przekłada się to na obecną sytuację związaną ze zmianami klimatycznymi oraz pandemią, każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Na szczęście autor zostawił trochę miejsca na wątki związane typowo z badaniami Nurtu, co zaowocowało ciekawymi spotkaniami i przyniosło trochę odpowiedzi odnośnie początków Wspólnoty – ale równie dużo pytań. Również mit założycielski Wspólnoty jest na początku rozwiewany, ale tym bardziej czytelnik zostaje z pytaniami dotyczącymi zarówno natury Nurtu, jak i przyczyn powstania imperium w takiej, a nie innej formie. Imperium w płomieniach nie jest ciężką lekturą, wręcz przeciwnie, autor skupia się na akcji i dialogach, darując sobie częstokroć opisy. Czasem trudno uwierzyć, że tyle wydarzeń zmieściło się na 300 stronach, ale z drugiej strony większość wątków nie jest zbyt skomplikowana. To przyjemna lektura i interesująca kontynuacja dotycząca końca pewnej epoki. Z niecierpliwością czekam na ostatni tom, bo naprawdę ciekawa jestem, jak cala historia została zamknięta.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj