Fabuła serialu skupia się na Dylanie Reinhartcie, czarującym profesorze pracującym na jednej z uczelni i piszącym książki w wolnym czasie. Naszego bohatera poznajemy podczas jednego z jego wykładów i z miejsca zaczynamy z nim sympatyzować - Alan Cumming świetnie czuje się w swojej roli, tworząc postać przekonującą, pełną uroku i charyzmatyczną. Rzec można, to trochę połączenie Sherlocka Holmesa i Doktora Who - uśmiech nie schodzi mu z twarzy, a przy kolejnych wypływających na światło dzienne sprawach w jego oczach widać prawdziwą iskrę. Tak, porównanie do Sherlocka Holmesa nie jest przypadkowe - jak się szybko okazuje, poczciwy i lubiany przez studentów profesor jest tak naprawdę byłym doświadczonym agentem CIA, toteż gdy w mieście pojawia się seryjny morderca, młoda agentka Lizzie Needham prosi o pomoc właśnie jego. Po niespełna dziesięciu minutach odcinka mamy już wstępnie zarysowane sylwetki dwojga głównych bohaterów. Partnerująca Reinhartowi Needham okazuje się kobietą zdeterminowaną, samodzielną i niezależną - na tyle, że zestawienie jej z jakimkolwiek partnerem do policyjnej współpracy wydaje się niemożliwe. Bojana Novakovic również wypada przekonująco, jednak nieco słabiej niż towarzyszący jej profesor - Cumming naprawdę kradnie show i sceny z jego udziałem ogląda się rzeczywiście przyjemnie. Duet głównych bohaterów współgra ze sobą naprawdę dobrze, jest między nimi chemia i energia, która dobrze rokuje na przyszłość. Jeśli zaś chodzi o samą obsadę, warto wspomnieć, że w jednej ze scen pojawia się Whoopi Goldberg. Jest to jednak scenka tak krótka, że o granej przez nią redaktor nie da się jeszcze nic powiedzieć. Istnieje możliwość, że wróci w kolejnych odcinkach, jednak czy w większej roli, czas pokaże - serial to procedural, zatem już na wstępie wiemy, że nie ma co się przyzwyczajać do bieżących wątków, ponieważ w następnym tygodniu zastąpią je zupełnie nowe. Niestety, mimo że całość jest bardzo silnie oparta na charyzmatycznych bohaterach, serial nie wzbudza w zasadzie żadnych emocji. Zabierając się do seansu spodziewałam się kryminału i - zgodnie z opisami - thrillera, jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że tutaj mamy tak naprawdę do czynienia z pewną formą komedii. Wszystkie zbrodnie są nam przedstawione z przymrużeniem oka, a przynajmniej tak podchodzi do nich główny bohater. Budowaniu napięcia nie sprzyja również muzyka, która jest słyszalna w tle przez całe 45 minut odcinka - brzdąkanie i wesołe motywy sprawiają, że całość wypada bardzo beztrosko, w związku z czym trudno tu mówić o większym zaangażowaniu w akcję. Szkoda, bo zaprezentowane zbrodnie rzeczywiście mogłyby wywoływać ciarki na plecach - w pilotowym odcinku wraz z bohaterami śledzimy seryjnego zabójcę, który zabija swoje ofiary i pozostawia przy nich pamiątkowe karty do gier. Powagi sytuacji nie dodaje również sam montaż i budowa poszczególnych scen. Krew pojawia się na ekranie, jednak sceny są bardzo bezpieczne - nie widzimy brutalnych zabójstw, a w przypadku bójki wszystkie ciosy zostają montażowo ucięte tak, by nie było widać momentu zderzenia pięści z twarzą. Mało to realistyczne i wzbudza raczej uśmiech politowania niż jakiekolwiek emocje. Główną bolączką pierwszego odcinka jest szybka akcja. Szybka - ba, pędząca do przodu na łeb na szyję. Początkowo wzięłam ją za plus - przeplatające się ze sobą dynamiczne ujęcia w uniwersytecie pozwoliły na szybkie zapoznanie się z dwójką bohaterów, a w fabule rzeczywiście nie było żadnych przestojów. Ciekawy rytm, intrygujący wstęp... i to tyle. Potem jest już tylko gorzej, a główni bohaterowie ni stąd ni zowąd wpadają na genialne rozwiązania kolejnych kryminalnych zagadek - i to na miejscu zbrodni, przy ciepłych jeszcze zwłokach. Nie ma tu laboratoryjnych badań, oglądania pod lupą poszczególnych dowodów - Reinhart i Needham w każdej ze scen nagle doznają olśnienia i już wiedzą, gdzie skierować swoje kolejne kroki. Jest to mało wiarygodne i jednocześnie nie pozwala wczuć się w akcję - po co emocjonować się kolejną zagadką, skoro z góry wiadomo, że za minutę i tak zostanie rozwiązana? Główni bohaterowie dosłownie skaczą z jednego miejsca zbrodni na kolejne, a morderstwo goni morderstwo - jedynie w pierwszym odcinku sezonu mamy do czynienia z pięcioma ofiarami, co moim zdaniem jest już przesadą. Twórcy wyraźnie starali się pokazać "seryjność" wspomnianego zabójcy i chyba zapomnieli o hamulcach. W efekcie obserwujemy na ekranie dwójkę biegających w tę i wewte bohaterów, którzy zaczynają działać na miejscu szybciej, niż my widzowie zdążymy wczuć się w intrygę. Jak na serial kryminalny, Instinct okazuje się raczej kiepski. Tutaj całą robotę robią główni bohaterowie a widzowi nie pozostaje zupełnie nic jak biernie patrzeć na ich poczynania w pełnym galopie. Raz czy dwa rzeczywiście się uśmiechnęłam, w czym duża zasługa samego profesora i jego wyluzowanego stylu bycia - na takich bohaterów jak on rzeczywiście chce się patrzeć, ponieważ w pewien sposób zarażają optymizmem. Całkiem przyjemna w odbiorze jest również sama scenografia - odcinek numer jeden zrealizowano naprawdę ładnie, co cieszy oko. Jeśli więc szukacie na wieczorny seans czegoś, przy czym nie trzeba wcale myśleć, może i warto dać produkcji szansę. Jednak wszystkim tym, którzy oczekiwali intryg, napięcia i zagadek angażujących szare komórki mówię od razu - tu ich nie znajdziecie. I nie dajcie się zwieść napisowi "thriller", bo z thrillerem to naprawdę nie ma zupełnie nic wspólnego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj