Instinct: sezon 1, odcinek 1 – recenzja
Instinct to nowy procedural kryminalny, w którym rozwiązuje się zagadkowe morderstwa. Niestety pilotowy odcinek oferuje zerową grozę, a rozrywkę - co najwyżej przeciętną.
Instinct to nowy procedural kryminalny, w którym rozwiązuje się zagadkowe morderstwa. Niestety pilotowy odcinek oferuje zerową grozę, a rozrywkę - co najwyżej przeciętną.
Fabuła serialu skupia się na Dylanie Reinhartcie, czarującym profesorze pracującym na jednej z uczelni i piszącym książki w wolnym czasie. Naszego bohatera poznajemy podczas jednego z jego wykładów i z miejsca zaczynamy z nim sympatyzować - Alan Cumming świetnie czuje się w swojej roli, tworząc postać przekonującą, pełną uroku i charyzmatyczną. Rzec można, to trochę połączenie Sherlocka Holmesa i Doktora Who - uśmiech nie schodzi mu z twarzy, a przy kolejnych wypływających na światło dzienne sprawach w jego oczach widać prawdziwą iskrę. Tak, porównanie do Sherlocka Holmesa nie jest przypadkowe - jak się szybko okazuje, poczciwy i lubiany przez studentów profesor jest tak naprawdę byłym doświadczonym agentem CIA, toteż gdy w mieście pojawia się seryjny morderca, młoda agentka Lizzie Needham prosi o pomoc właśnie jego.
Po niespełna dziesięciu minutach odcinka mamy już wstępnie zarysowane sylwetki dwojga głównych bohaterów. Partnerująca Reinhartowi Needham okazuje się kobietą zdeterminowaną, samodzielną i niezależną - na tyle, że zestawienie jej z jakimkolwiek partnerem do policyjnej współpracy wydaje się niemożliwe. Bojana Novakovic również wypada przekonująco, jednak nieco słabiej niż towarzyszący jej profesor - Cumming naprawdę kradnie show i sceny z jego udziałem ogląda się rzeczywiście przyjemnie. Duet głównych bohaterów współgra ze sobą naprawdę dobrze, jest między nimi chemia i energia, która dobrze rokuje na przyszłość. Jeśli zaś chodzi o samą obsadę, warto wspomnieć, że w jednej ze scen pojawia się Whoopi Goldberg. Jest to jednak scenka tak krótka, że o granej przez nią redaktor nie da się jeszcze nic powiedzieć. Istnieje możliwość, że wróci w kolejnych odcinkach, jednak czy w większej roli, czas pokaże - serial to procedural, zatem już na wstępie wiemy, że nie ma co się przyzwyczajać do bieżących wątków, ponieważ w następnym tygodniu zastąpią je zupełnie nowe.
Niestety, mimo że całość jest bardzo silnie oparta na charyzmatycznych bohaterach, serial nie wzbudza w zasadzie żadnych emocji. Zabierając się do seansu spodziewałam się kryminału i - zgodnie z opisami - thrillera, jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że tutaj mamy tak naprawdę do czynienia z pewną formą komedii. Wszystkie zbrodnie są nam przedstawione z przymrużeniem oka, a przynajmniej tak podchodzi do nich główny bohater. Budowaniu napięcia nie sprzyja również muzyka, która jest słyszalna w tle przez całe 45 minut odcinka - brzdąkanie i wesołe motywy sprawiają, że całość wypada bardzo beztrosko, w związku z czym trudno tu mówić o większym zaangażowaniu w akcję. Szkoda, bo zaprezentowane zbrodnie rzeczywiście mogłyby wywoływać ciarki na plecach - w pilotowym odcinku wraz z bohaterami śledzimy seryjnego zabójcę, który zabija swoje ofiary i pozostawia przy nich pamiątkowe karty do gier. Powagi sytuacji nie dodaje również sam montaż i budowa poszczególnych scen. Krew pojawia się na ekranie, jednak sceny są bardzo bezpieczne - nie widzimy brutalnych zabójstw, a w przypadku bójki wszystkie ciosy zostają montażowo ucięte tak, by nie było widać momentu zderzenia pięści z twarzą. Mało to realistyczne i wzbudza raczej uśmiech politowania niż jakiekolwiek emocje.
Główną bolączką pierwszego odcinka jest szybka akcja. Szybka - ba, pędząca do przodu na łeb na szyję. Początkowo wzięłam ją za plus - przeplatające się ze sobą dynamiczne ujęcia w uniwersytecie pozwoliły na szybkie zapoznanie się z dwójką bohaterów, a w fabule rzeczywiście nie było żadnych przestojów. Ciekawy rytm, intrygujący wstęp... i to tyle. Potem jest już tylko gorzej, a główni bohaterowie ni stąd ni zowąd wpadają na genialne rozwiązania kolejnych kryminalnych zagadek - i to na miejscu zbrodni, przy ciepłych jeszcze zwłokach. Nie ma tu laboratoryjnych badań, oglądania pod lupą poszczególnych dowodów - Reinhart i Needham w każdej ze scen nagle doznają olśnienia i już wiedzą, gdzie skierować swoje kolejne kroki. Jest to mało wiarygodne i jednocześnie nie pozwala wczuć się w akcję - po co emocjonować się kolejną zagadką, skoro z góry wiadomo, że za minutę i tak zostanie rozwiązana? Główni bohaterowie dosłownie skaczą z jednego miejsca zbrodni na kolejne, a morderstwo goni morderstwo - jedynie w pierwszym odcinku sezonu mamy do czynienia z pięcioma ofiarami, co moim zdaniem jest już przesadą. Twórcy wyraźnie starali się pokazać "seryjność" wspomnianego zabójcy i chyba zapomnieli o hamulcach. W efekcie obserwujemy na ekranie dwójkę biegających w tę i wewte bohaterów, którzy zaczynają działać na miejscu szybciej, niż my widzowie zdążymy wczuć się w intrygę.
Jak na serial kryminalny, Instinct okazuje się raczej kiepski. Tutaj całą robotę robią główni bohaterowie a widzowi nie pozostaje zupełnie nic jak biernie patrzeć na ich poczynania w pełnym galopie. Raz czy dwa rzeczywiście się uśmiechnęłam, w czym duża zasługa samego profesora i jego wyluzowanego stylu bycia - na takich bohaterów jak on rzeczywiście chce się patrzeć, ponieważ w pewien sposób zarażają optymizmem. Całkiem przyjemna w odbiorze jest również sama scenografia - odcinek numer jeden zrealizowano naprawdę ładnie, co cieszy oko. Jeśli więc szukacie na wieczorny seans czegoś, przy czym nie trzeba wcale myśleć, może i warto dać produkcji szansę. Jednak wszystkim tym, którzy oczekiwali intryg, napięcia i zagadek angażujących szare komórki mówię od razu - tu ich nie znajdziecie. I nie dajcie się zwieść napisowi "thriller", bo z thrillerem to naprawdę nie ma zupełnie nic wspólnego.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat