Uwierzylibyście, że oglądanie serialu o kolesiu, który po prostu ma obsesję na punkcie swojego czworonoga, może być świetną zabawą? It's Bruno na pozór nie ma w sobie niczego wyjątkowego - zobaczymy tutaj psa, jego właściciela i kilku dziwaków, którzy od czasu do czasu wchodzą z nimi w interakcje. A jednak serial ten sprawia, że przynajmniej w wyobraźni z radości merdamy ogonem. Malcolm, rodowity mieszkaniec Brooklynu, całymi dniami opiekuje się swoim ukochanym psem Brunem. Przeszkadzają mu w tym codziennie napotykane osoby, które w różny sposób wystawiają jego cierpliwość na próbę. A to ktoś uporczywie i złośliwie przekręca imię jego czworonoga i zwraca się do niego Charlie, a to znowu nowo zamieszkały na osiedlu hipster nie sprząta po swoim psie. Malcolm dzień w dzień musi zatem walczyć o godny byt dla siebie i swojego pupila. Reżyser, a zarazem odtwórca głównej roli, Solvan Naim, wyszedł z bardzo prostego pomysłu – chciał nakręcić serial o tych codziennych sytuacjach, które mogą przytrafić się psom i ich właścicielom (w tej kolejności), jednocześnie naznaczając je nutką szaleństwa. A trochę dziwactwa w tym wszystkim rzeczywiście jest - znajdźcie bowiem drugiego takiego gościa, który swojego pupila karmi jedynie wysokiej jakości szynką z indyka określonej marki, a zakupy robi w najdroższym sklepie w okolicy, bo do innych nie wpuszczają z psami. Malcolm naprawdę kocha swojego psa. Niech wam nie przyjdzie do głowy dotykać Bruna bez pytania, bo dla jego właściciela to dokładnie tak, jakby ktoś obcy nagle podszedł do waszego dziecka i zaczął je głaskać po głowie. Ale o pozytywnym szaleństwie tego serialu wcale nie decyduje fakt, że Malcolm uwielbia przygotowywać dla Bruna wymyślne, iście ludzkie posiłki albo rywalizować ze swoim największym wrogiem Harveyem o to, czyj pies jest mądrzejszy. Te wszystkie dziwactwa, które zobaczymy na ekranie, niekoniecznie musiałyby bawić, gdyby nie wizualna lekkość, z jaką Solvan Naim realizuje swoje pomysły. It's Bruno to bowiem na wskroś nowoczesny obraz, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Reżyser bawi się zabiegami charakterystycznymi dla różnych gatunków, wybierając do swojego serialu te, które idealnie wpiszą się w jego psie szaleństwa. I tak mamy tutaj szczyptę estetyki westernu, musicalu, kina familijnego, thrillera, a nawet dokumentu. A każde to gatunkowe odwołanie zmodyfikowane jest w taki sposób, aby pasowało do skromnego tematu serialu, oscylującego wokół życia człowieka, którego istnienie definiowane jest jedynie poprzez posiadanie czworonoga. Można nawet powiedzieć, że czuć tutaj swego rodzaju postmodernistyczną nutkę – wszystko już było, więc czemu by nie przemieszać ze sobą wszystkich możliwych narracji w imię psich kupek. A trzeba przyznać, że tych ostatnich tutaj nie brakuje. Nie zrozumcie mnie bowiem źle – It's Bruno nie jest żadnym arcydziełem, nawet w obrębie swojego gatunku. Nie znajdziemy tutaj kawałów, które mogłyby przejść do historii, czy uniwersalnego, mądrego przesłania. Możemy za to doszukać się kilku inteligentnych komentarzy dotyczących życia w amerykańskim społeczeństwie, a przede wszystkim postaci i sytuacji, które naprawdę nas rozbawią. Mamy tutaj na przykład pijaczynę Karla, jeżdżącego po całym osiedlu wózkiem sklepowym, załadowanym po brzegi kradzionym towarem, który ten samozwańczy biznesmen sprzedaje w promocyjnych cenach. Nie zabraknie także chłopca, który na pstryknięcie palców gotowy jest porzucić swoje dotychczasowe zajęcie i zacząć tańczyć salsę na środku chodnika, a także porywaczy psów rodem z kina akcji. Jeśli jesteście zatem w stanie przeżyć te kilka zbliżeń na psie kupy (a uwierzcie – są to tak bliskie kadry, że można z powodzeniem zanalizować to i owo), z czystym sumieniem mogę wam polecić serial It’s Bruno. Nie nudziłam się podczas seansu nawet przez minutę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj