Na wstępie należy jasno zaznaczyć: jeżeli komuś nie podobały się wcześniejsze filmy z serii, to i tutaj nie odnajdzie swoich klimatów. Dla wszystkich innych będzie to objawienie roku. Szósta część szybkich i jeszcze wścieklejszych wygląda, jakby wyszła spod dłuta Michaela Baya - jest lepiej, intensywniej i efektywniej.

Historia to pretekst do pokazania jak największej ilości akcji. Drużyna Torreta musi się jeszcze raz zjednoczyć w celu ratowania członka rodziny. Letty żyje i ma się dobrze, choć cierpi na amnezję. Na szczęście miłość zwycięży wszystko. Wrogiem tym razem jest Shaw (uroczo karykaturalny Luke Evans), a sprzymierzeńcem nie kto inny, ale Hobbs (dobrze czujący się w roli napakowanego testosteronem Dwayne Johnson). Na nic jednak meandry fabuły, które nie mają większego sensu, ani tłumaczenie, że chodzi o tajny mikrochip, ani że chodzi o miliardy dolarów. Reżyser ze scenarzystą dają jasny przekaz – chodzi o zabawę. A ta jest przednia.

[image-browser playlist="591149" suggest=""]©2013 UIP

Trzeba przyznać, że Lin dobrze odświeżył serię. Jego "Tokio Drift" było historią o buntowniczym nastolatku i nielegalnych wyścigach. "Szybko i wściekle" na nowo otworzyło rozdział Dominica i Briana, a piątka to już pójście w stronę heist movie. Szóstka rozkłada podobnie akcenty, czyniąc z historii Torreta i spółki kumplowski film akcji. "Ocean’s Eleven" na sterydach, ale twórcy na tym nie poprzestają. Mamy i więcej elementów komediowych (świetny duet Ludacris i Gibson), i historię rodzinną (twardziej o gołębim sercu - Diesel), a także powrót do korzeni serii – tak, na wyścigi też się znajdzie czas. Widz przez 130 minut seansu zastanawia się, w jaki sposób reżyser zdołał w tak niedługim wbrew pozorom czasie upchnąć tyle elementów. Bo i gdyby siódma część miała nie powstać (a dobrze wiemy, że powstanie), tak szóstka jest już całkiem zgrabnie nakręconym hołdem dla całej serii. 

Widać to we wstępie, które pokazuje wydarzenia z wcześniejszych części i planowanych nawiązaniach. Reżyser raz po raz puszcza oddanym fanom oczko - czy to w dialogach, czy w scenach będących czasami wręcz powtórzeniem tych dobrze znanych. Przy tym ma oko do ukazywania szybkich aut. Wyścigi, pościgi, sceny akcji i walki wręcz (świetny pomysł na zatrudnienie Giny Carano) to prawdziwy hołd składany wszystkim współczesnym akcyjniakom. Dla zatwardziałych amatorów lat dziewięćdziesiątych też się coś znajdzie – z ekranu raz za razem lecą one-linery, w większości autorstwa Torreta i Hobbsa, i choć nie wszystkie są udane, to niektóre mogą zapaść w pamięć.

[image-browser playlist="591150" suggest=""]©2013 UIP

Techniczna strona filmu spisuje się bez zarzutu. Samochody są wyjątkowo szybkie, kamera pędzi niczym rollercoaster, a kolejne sekwencje akcji zapierają dech w piersiach. Kiedy na chwilę zwalniamy, żeby zastanowić się, czy aby nie widzieliśmy już wszystkiego, Lin zmienia bieg i wnosi całość na nowy, jeszcze wyższy poziom. Jednocześnie stanowi to jednak minus filmu. Już przy poprzedniej części denerwowały nieścisłości i igranie z prawami fizyki, a w szóstce one w ogóle nie obowiązują. Bohaterowie są niezniszczalni, nadludzko wytrzymali i silni, a jeżeli nabiją sobie siniaka, to przez przypadek. Krew niby się leje, ale ciężko w nią uwierzyć, bo postrzał nie spowalnia nikogo ani na krok. Scena w trailerze z czołgiem mogłaby być niezłym zakończeniem całego filmu, ale Lin niczym Michael Bay postanawia podkręcić pod koniec tempo, wynajdując jeszcze większe zabawki. Opony się palą, silniki przyjemnie mruczą, a my po raz kolejny zastanawiamy się, jak to możliwe. Jak mawia Torreto: "W niektóre rzeczy trzeba po prostu uwierzyć". Nam też pozostaje wiara. Nawet jeśli jest ona na wyrost.

Muzyka i dźwięki także nie zawodzą. Silniki nie brzmiały jeszcze tak dobrze, a elektroniczne brzmienia dobrze ilustrują wydarzenia na ekranie. O dziwo nie zawodzi aktorstwo. Choć postacie zawsze były przerysowane, są rozpisane z obowiązującymi trendami. Twardziel pozostaje twardzielem, a zawadiaka - zawadiaką. Cała ekipa Torreta jest wyrazista i dla każdego znajdzie się pięć minut. Gorzej wypada drużyna czarnego charakteru; tam obok Evansa nikt nie został odpowiednio nakreślony i pozostaje nam wierzyć, że mamy do czynienia z prawdziwymi najemnikami.

[image-browser playlist="591151" suggest=""]©2013 UIP

Reżyser zgrabnie łączy całość serii, spinając ją w klamrę. Powrócił do swoich korzeni i na końcu mamy dobre nawiązanie do "Tokio Drift". Teraz może już iść tylko naprzód, choć może to być piekielnie trudne, ponieważ poprzeczka postawiona została bardzo wysoko.

Szybcy i wściekli 6 to nie film dla każdego. Czasami poziom absurdu osiąga taki poziom, że widz nie wie, czy ma wzdychać z politowaniem, czy parskać niekontrolowanym śmiechem. Reżyser konsekwentnie trzyma się jednak ustalonej konwencji i nawet jeśli czasami popada w autoironię, to na pewno zamierzoną. Taki też jest cały film: niezobowiązującą rozrywką w rytmie dobrej muzyki, przy popcornie i coca-coli. Nie za wiele z niego zapamiętamy, niewiele wyniesiemy, ale jedno będziemy pamiętać: było szybko, efektownie i fajnie. A o to właśnie chodzi.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj