Jest krew..., najnowsza książka Stephena Kinga, to zbiór czterech nowel, które idealnie wpasowują się w obecną twórczość amerykańskiego pisarza. Nie znajdziemy tutaj przejmujących grozą scen z Carrie czy Smętarza dla zwierzaków; w zamian otrzymamy bardzo zgrabnie skonstruowane ludzkie historie z odrobiną dreszczyku i niesamowitości. King w tych tekstach sięga po zróżnicowane tematy, ale niezależnie, o czym by pisał, znajdziemy tu echa prawdziwego życia.
Tytuł książki wziął się pod początku najdłuższego z tekstów, czyli Jest krew, są czołówki. To dziennikarskie zawołanie idealnie wpasowuje się w treść utworu, który stanowi kontynuację powieści Outsider. Jak jej czytelnicy pamiętają, bohaterowie, z znaną z trylogii Pan Mercedes Holly Gibney na czele, muszą się zmierzyć ze zmiennokształtnym dokonującym brutalnych zbrodni. W zawartej w tym zbiorze noweli bohaterka już samodzielnie musi się zmierzyć z kolejnym przedstawicielem tej tajemniczej rasy, tym razem ukrywającej się jako dziennikarz specjalizujący się w wypadkach i katastrofach. Ze swym mikrofonem czy kamerą pojawia się wszędzie tam, gdzie cierpią ludzie.
Wątek detektywistyczny, a z czasem wręcz sensacyjny, jest przez Kinga sprawnie skonstruowany. Wydarzenia nabierają dynamiki, wyczuwa się też atmosferę zagrożenia, a kulminacja jest odpowiednio dramatyczna. Jednakże przede wszystkim zwraca uwagę, że autor najwyraźniej polubił swoją bohaterkę. Pojawiła się jako postać z drugiego czy nawet trzeciego planu, a wraz z kolejnym utworem nabierała znaczenia. A im więcej King poświęca jej miejsca, tym bardziej nabiera barw i jest coraz bardziej złożona i interesująca. W tej solowej historii widać do szczególnie dobrze.
Inne teksty z Jest krew… dotykają innej tematyki. Otwierający zbiór Telefon pana Harrigana opowiada o budującej się więzi między chłopcem a starcem. King korzysta tu z klasycznych wątków wzbogaconych o nowe technologie: wszak jeszcze nie tak dawno temu szczytem możliwości w komunikacji z zaświatami było medium lub tabliczka Ouija, a dziś można skorzystać choćby z iPhone’a. Banał? Być może, ale King wykorzystuje go zgrabnie, nawiązując także do motywu wymierzania sprawiedliwości z zaświatów.
Najbardziej oryginalnym tekstem jest Życie Chucka. Zaczyna się jako wizja postapokaliptyczna, by w kolejnych aktach uzasadnić początkowy obraz. Wraz z rozwojem tekstu odsłaniają się kolejne warstwy, które zaskakują i nie są możliwe do przewidzenia z wyjściowego punktu widzenia.
Dla odmiany ostatni tekst, Szczur, jest najbardziej kameralny. Koncentruje się na człowieku z blokadą twórczą, który nie potrafi skończyć powieści. W poszukiwaniu weny udaje się na odludzie, gdzie zawiera pakt. Wyraźne są tu echa historii Fausta, choć okoliczności i konsekwencja u Kinga są inne. Szczur nie należy więc do oryginalnych koncepcji, acz udanie rozgrywa wątek obsesji i zestawia go z kosztami, jakie muszą ponieść bliscy.
Nazywanie obecnie Stephena Kinga Królem Grozy znacząco mija się z prawdą. Owszem, w jego utworach nadal pojawiają się elementy typowe dla horroru, ale stanowią raczej dodatek niż ich cechę rozpoznawczą. Więcej w jego prozie jest elementów obyczajowych, a do wątków nadnaturalnych bardziej pasuje określenie fantastyczne, bez konkretnego przypisania czy to groza, fantasy czy nawet science fiction. Ot, interesujące opowieści niesamowite. I właśnie takie są opowiadania z Jest krew… zapewne żadne z nich nie przeszło by testu tak zwanej brzytwy Lema i zachowałyby sens po pozbawieniu ich elementów fantastycznych… ale jednocześnie to one nadają całości kolorytu i klimatu. Nie chcielibyśmy się jej pozbawiać, prawda?