Trudno było oczekiwać po finale czegoś zaskakującego biorąc pod uwagę ostatnie odcinki (a nawet cały sezon), ale gdzieś tliła się nadzieja, że twórców stać na stworzenie historii, która choćby w najmniejszym stopniu była w stanie zainteresować widza. Niestety "Graduation" to parada wielu wątków, które niezwykle słabo ze sobą korespondują, pomimo że są chronologicznym następstwem wydarzeń prowadzących do zakończenia. Powrót z zaświatów znanych nam postaci, mimo że miły dla oka i serca, był zupełnie bez sensu. Latające tu i tam nadprzyrodzone stworzenia żądne zemsty wprowadzają więcej zamieszania niż pożytku, nie wspominając już o tym, że w ogóle nie popychają akcji do przodu, a wprowadzają zupełnie niepotrzebny zamęt. Co z tego, że można się uśmiechnąć na widok Ricka, Jeremy’ego czy Lexie, skoro ich powrót nic nie wnosi i zaraz zgodnie z oczekiwaniem znikną z serialu? Naprawdę można było to dużo lepiej i sensowniej rozegrać.
Równie niezrozumiałe jest uwypuklenie i wyeksponowanie przez scenarzystów związków miłosnych. Choć sam jestem fanem relacji Klaus-Caroline (świetna scena na stadionie!) czy Rebekah-Matt (swoją drogą dzięki pierwotnej szary Matt nabrał wreszcie jakiejkolwiek wyrazistości), to czas, jaki poświęcono każdej relacji, był jakąś niedorzeczną kpiną (nie wspominając o tym, że par, które twórcy wzięli sobie na tapetę w finałowym odcinku, było zwyczajnie za dużo). Z tymi wątkami wiąże się kolejny duży minus, którego dosyć nieoczekiwanie autorem został Damon do spółki oczywiście z Eleną. Ich finałowe pojednanie wypadło tragicznie tak pod względem aktorskim, jak i dialogowym. Naprawdę, dawno nie widziałem tak sztucznej sceny rodem wyjętej z czasopism typu "Bravo" czy brazylijskich telenoweli. Niestety lista osób, która nie popisała się aktorsko w tym odcinku, jest dosyć długa, a Somerhalder i Dobrev to tylko wierzchołek góry lodowej.
[image-browser playlist="591305" suggest=""]©2013 The CW
Na parę osobnych słów zasługuje zakończony wątek lekarstwa na wampiryzm oraz niejako wiążący się z nim cliffhanger. Przez cały finałowy odcinek oglądaliśmy teatrzyk, kto będzie miał osławioną odtrutkę, co, muszę przyznać, budziło spory niesmak. Dialogi oraz przepychanki pomiędzy kolejnymi postaciami o tę rzecz strasznie nużyły, jednakże sam wybór osoby, która je zażyła, był nad wyraz trafny i zaskakujący. Ciekawe jakie to przyniesie konsekwencje? Może wreszcie pannę Pierce poznamy od nieco innej strony. Wątek ten wiązał się z nieśmiertelnym Silasem, który powrócił w ostatnie scenie. Zaskakujące? Czy ja wiem... Niektórych na pewno mogło to zszokować, aczkolwiek znając charakterystykę serialu i liczbę powrotów z zaświatów, było to w jakimś stopniu do przewidzenia. Trzeba przyznać, że powrót tej postaci to akurat dobre posunięcie i może sporo namieszać w życiu naszych bohaterów. Nawet dialog, jaki toczył się pomiędzy Stefanem a Silasem - o dziwo - był intrygujący. Istnieje jednak ryzyko, że twórcy znowu rozwodnią za bardzo ten pomysł w następnym sezonie, przez co przestanie on frapować widza tak, jak to ma miejsce w tej chwili. Za cliffhanger rzecz jasna miał robić tonący Stefan, tylko kto tak naprawdę wierzy, że Julia Plec i Kevin Williamson odważą się go zabić?
Innym malutkim, ale jednak plusikiem, była niewątpliwie muzyka. Kawałki pop-rockowe nie pozwalały usnąć podczas większości nudnych i przewidywalnych scen. Pod tym względem ekipa Pamiętników wampirów jak zwykle stanęła na wysokości zadania.
Finał 4. sezonu był niewątpliwie najsłabszym z dotychczasowych. Nie zaoferował praktycznie niczego, co mogło zelektryzować widza. Cechował się słabą i przewidywalną fabuła, dużą dozą sztucznego aktorstwa oraz zupełnym nieporozumieniem jeśli chodzi o spójność wydarzeń toczących się na ekranie. Całość ratuje jedynie przeciętny cliffnager i przyzwoita muzyka, ale to zdecydowanie za mało, aby zatrzymać widza przy serialu…