Rozwiązanie, które serwują twórcy w ostatnich minutach pierwszego sezonu, jest wyjątkowo ciekawe i zgodne z twardą rzeczywistością. Mansfield o ile kocha Brody’ego, jak mówi mu wielokrotnie w tym odcinku, nie może sobie pozwolić, aby jego subordynowany tak bardzo lekceważył jego polecenia, zwłaszcza gdy te są tak wielkie jak przenosiny do nowego biura. Zakończenie jest więc słodko-gorzkie, co stanowi miłą odmianę od typowych happy endów, jakie serwują nam seriale. Dobre jest też to, że serii nie zakończono na cliffhangerze w stylu "dokąd biegnie Brody", tylko domknięto całą historię. W ten sposób, nawet jeśli serial nie dostanie drugiego sezonu, widzowie zapoznali się z całą historią pewnej biurowej pary. Biorąc pod uwagę, że Ground Floor nie przysparza bólu żołądka ze śmiechu, a jedynie przelotny uśmiech na twarzy, jest to dość rozsądne rozwiązanie.
Nie sposób odmówić serialowi pewnego uroku w pokazywaniu relacji pracownik-szef, jednak produkcja Billa Lawrence‘a i Grega Malinsa nie jest unikatowym serialem komediowym, do którego wracałoby się po latach. Nietypowe sposoby ogrywania różnic w podejściu do pracy personelu dwóch różnych pięter tego samego budynku są wprawdzie zabawne, brakuje im jednak tego powiewu świeżości, który wyróżniałby produkcję na tle innych o podobnej tematyce.
[video-browser playlist="634018" suggest=""]
Jedynym elementem, który mógłby stanowić wkład dodany przez Ground Floor, byłoby wykorzystanie karaoke jako sposobu na rozwiązanie problemów. Sęk tkwi w tym, że w pewnym momencie to rozwiązanie staje się swoistą deus ex machina wyzerowującą jakiekolwiek rozterki uczuciowe bohaterów. Prawdą jest, że momentami sceny śpiewania wypadają zabawnie, jak chociażby w odcinku piątym ("Take Me Out to the Ballgame"), gdy Brody śpiewa przed stadionem pełnym ludzi, a by zadowolić Jenny, dopinguje drużynę przeciwną swojej. (Najzabawniejszym momentem tego odcinka jest scena końcowa, w której Brody zdradza, że ten czyn umożliwił mu przybicie piątki z każdym z członków drużyny oraz rzucenie pierwszej piłki w kolejnej grzej. Świetna gratka dla antyfana każdego zespołu.) Trzeba jednak przyznać, że co za dużo, to niezdrowo, a w ostatecznym rozrachunku nawet ten element nie powala na kolana.
Ground Floor jest po prostu lekkim, łatwym i przyjemnym serialem, który choć dostarcza miłych chwil, wypada z głowy już po kwadransie. Niby można obejrzeć, bo ma swoje momenty, pytaniem jednak pozostaje - właściwie po co, skoro jest tyle lepszych produkcji walczących o naszą uwagę, jak chociażby świetne Cougar Town, czyli to "lepsze dziecko" Billa Lawrence’a.