Kingdom Come. Przyjdź Królestwo to modlitwa do i ze świata superbohaterów. Ponadczasowa opowieść, będąca jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym komiksem w historii.
Nie powinno budzić najmniejszych wątpliwości, że na to wydarzenie rodzimi czytelnicy czekali od dłuższego czasu: na polskim rynku po 16 latach ukazało się nowe wydanie legendarnego komiksu
Kingdom Come. Przyjdź Królestwo. Jeśli w świecie powieści graficznych chcielibyśmy odnaleźć odpowiednik Biblii, nasze oczy powinniśmy zwrócić właśnie w kierunku tej historii. Mamy tu do czynienia nie tylko z bodajże najlepiej narysowaną opowieścią o superbohaterach wszech czasów, ale i piekielnie inteligentnym scenariuszem, który w żaden sposób nie zestarzał się nawet po ćwierćwieczu od amerykańskiej premiery.
Mark Waid i
Alex Ross wchodzą na nieosiągalny dla całej rzeszy innych twórców poziom, osadzając trykociarską rzeczywistość w całej sieci religijnych nawiązań i doprawiając ją powagą o niespotykanym nigdzie indziej natężeniu. Efektem tej pracy jest komiks, którego wydźwięk ma charakter ponadczasowy; to swoista modlitwa o heroizm i prawdę leżące u fundamentów superbohaterskiego gatunku, którą de facto odmawiają postacie większe niż życie. Odbiorca powinien być wniebowzięty, tym bardziej, że wydawnictwo Egmont uraczyło nas przebogatą galerią szkiców i innych materiałów opisujących powstanie opowieści. Królestwo w końcu przyszło - i to piękniejsze, niż mogliśmy to sobie wyobrazić.
Kontekst historyczny ma olbrzymie znaczenie dla pełnego zrozumienia, co naprawdę znaczy
Kingdom Come dla całej branży komiksowej. Ross i Waid rozpoczęli nad nim swoje prace wtedy, gdy Marvel znalazł się na skraju bankructwa, DC zmagało się ze spadającym na łeb, na szyję poziomem sprzedaży, a prawdziwe triumfy święciło przeobrażające myślenie o superbohaterach wydawnictwo Image Comics. Gdzieś na najgłębszym poziomie
Przyjdź Królestwo staje się więc jedyną w swoim rodzaju medytacją nad transformacją świata powieści graficznych, próbującą pogodzić ducha współczesności końca XX wieku z historyczną spuścizną herosów. To właśnie dlatego punktem wyjścia w tej opowieści jest międzypokoleniowa sztafeta: najsłynniejsi członkowie Ligi Sprawiedliwości zawiesili z rozmaitych powodów trykot na kołku, a modus operandi ich następców budzi w ludziach strach. Granica pomiędzy superbohaterem a złoczyńcą stopniowo się zaciera, natomiast dawne symbole zdają się padać jak domek z kart. Sytuację najlepiej podsumowuje fakt, że rozczarowany publicznym odrzuceniem Superman zamyka się w Fortecy Samotności; rzeczywistość bez tytanów jest wyjątkowo ponura - patrzymy na nią przez pryzmat pełniącego funkcję narratora Normana McCaya, wydawałoby się zwyczajnego pastora, któremu objawia się posłaniec śmierci. Rzecz w tym, że pustka powstała po zniknięciu dawnych mocarzy, wypełniana chaotycznymi poczynaniami nowej generacji obrońców naszej planety, nieuchronnie prowadzi ku zagładzie. Wonder Woman, Batman, Superman i inni jeszcze ten jeden, być może ostatni raz będą musieli przynieść światu sprawiedliwość.
Monumentalny wymiar tej opowieści jest co prawda typowy dla komiksów z przełomu wieków, lecz w umyśle Waida ewoluuje w historię zrywającą z wszelkimi kajdanami czasu. Scenarzysta chce raczej w pierwszej kolejności wybudzić refleksję na temat tego, czym stały się wartości spajające świat pogromców zła; przejęte przez młodszych trykociarzy ideały wydają się już tylko upiorną wariacją na temat zasad, którymi kierowali się ich poprzednicy. Konflikt wartości znajduje tu dopełnienie w nieustannym ścieraniu się pokoleń - nie jest do końca jasne, co miałoby dziś oznaczać "bycie superbohaterem". Heroizm idzie więc w tej historii ramię w ramię z poczuciem życiowego zagubienia, co wyraża symbolicznie postać McCaya. Lekiem na wszechogarniającą pustkę i stagnację miałoby stać się według niego przybierające apokaliptyczną formę starcie dobra i zła. Waidowi wcale nie chodzi jednak o to, by rzucić bohaterów w wir szeroko zakrojonej w rozmachu wojny; pierwsza i najważniejsza jej bitwa rozgrywa się przecież w sercach i umysłach protagonistów. To właśnie rozdzierający wnętrze niezliczonych w
Kingdom Come postaci dramat nadaje rytm wydarzeniom; niby giganci, a jednak przygnieceni zupełnie ludzkim ciężarem. Autor scenariusza w znakomitym stylu balansuje pomiędzy patosem a kameralnym wymiarem opowieści, czyniąc z religijnej podbudowy optykę, która nadaje jego pomysłowi uniwersalny charakter.
Przyjdź Królestwo siłą rzeczy zamienia się w przypowieść rozumianą jako gatunek biblijny; w świecie komiksów eksperymentowało z nią wielu twórców, jednak nikt - ani wcześniej, ani później - nie zrobił tego w tak uwodzicielski sposób jak Waid.
Pierwszy pomysłodawca tej historii, Ross, w
Kingdom Come już jako 26-latek postawił sobie pomnik. Jego rysunki prawdopodobnie zawsze będą stanowić niedościgniony wzorzec dla innych ilustratorów, w niewiarygodnym wręcz stylu eksponując realizm bądź co bądź wyimaginowanego świata. Nie będzie żadnej przesady w stwierdzeniu, że prace Rossa z tego komiksu są doskonałym dowodem na potęgę ludzkiej wyobraźni, która potrafi ożywić i jednocześnie na trwałe zakonserwować monumentalne postacie z uniwersum DC. Ilustracjom z
Przyjdź Królestwo blisko już i do fresków, i fotografii, sugestywnie oddziałujących na umysł czytelnika. Gdy więc trzeba, ich autor bawi się perspektywą, by w innym miejscu konfrontować odbiorcę z zstępującym z nieba herosem. Jakby tego było mało, artysta z wielką pieczołowitością dba o detale, starannie dobierając grymasy na twarzach bohaterów czy sposób ich mowy ciała. Świat komiksów, jak się okazuje, może mieć zaskakująco wiele wspólnego z malarstwem z prawdziwego zdarzenia.
Kingdom Come. Przyjdź Królestwo to nie tylko szczytowe osiągnięcie branży komiksowej; to także potwierdzeniu faktu, że powieści graficzne mogą aspirować do miana dzieła sztuki. W tej ponadczasowej historii odnajdziemy miszmasz wszystkiego tego, co cementuje gatunek superbohaterski: rozmachu przedstawionych wydarzeń, dynamicznych scen akcji i refleksji nad istotą heroizmu. Z punktu widzenia mitologii doskonale nam już dziś znanych postaci będzie to zarazem dekonstrukcja, jak i przybierająca uniwersalną formę rewolucja, która na nowo zdefiniowała superbohaterską rzeczywistość. Rzecz jasna mamy tu do czynienia z pozycją obowiązkową na Waszej półce, do której można nieustannie wracać, odczytując ją na nowo. Z pozycją, która porusza - "jako w niebie, tak i na ziemi".
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h