Same założenie widoczne w komiksie Kingsman: The Secret Service wielu z was zapewne kojarzy z Kingsman: The Secret Service Matthew Vaughn (widnieje on zresztą na okładce jako jeden ze współtwórców komiksu) pod tym samym tytułem lub z właśnie goszczącego na ekranach kin sequela Kingsman: The Golden Circle. Omawiany tu album Mark Millar i Dave’a Gibbonsa opowiada historię, która stała się kanwą dla pierwszego z filmów. Fabuła opowiadanej tu historii koncentruje się na młodym bohaterze, który zostaje wyciągnięty przez wujka z aresztu. Krewny, który do tej pory nie wykazywał zainteresowaniem Garym, postanawia zaproponować mu szansę na wyrwanie się z błędnego koła – szkolenie na tajnego agenta. Dalej śledzimy z jednej strony niełatwe zetknięcie się chłopaka z marginesu z „elitami”, a z drugiej mamy do czynienia z wątkiem sensacyjnym, w którym kluczowe role odgrywają porwania aktorów z klasycznych filmów SF oraz fale wywołujące bezrozumną agresję.
Źródło: Mucha Comics
Poniekąd komiks Kingsman: Tajne służby opowiada pokazaną w krzywym zwierciadle historię brzydkiego kaczątka: chłopaka, który ze „złej dzielnicy” wybił się do rzeczy znacznie większych, przemienił się w świetle wyszkolonego agenta i dżentelmena, który nie zawaha się narazić życia, by uratować świat. To nośny motyw, działający na nasze podświadome wyobrażenia i pragnienia, by w każdym z nas tliła się bohaterska iskierka, którą – w obliczu odpowiednich okoliczności – wystarczy tylko rozdmuchać.
O ile scenariusz jest prowadzony umiejętnie i przez większość komiksu trzyma w napięciu, to niestety strona graficzna autorstwa Dave Gibbons już nie zawsze stoi na najwyższym poziomie. Grafiki wydają się nieco zbyt schematyczne i statyczne, bardziej przywołujące – choć to może celowy zabieg – historie sprzed lat. Oglądanie ich można porównać do wrażenia, jakie ma się po obejrzeniu Dr. No tuż po seansie najnowszej produkcji z Daniel Craig. Ma to swój urok, ale też i więcej niż odrobinę patyny.
Źródło: Mucha Comics
Przy omawianiu tego albumu nie sposób uciec od porównania z filmem z 2014 roku. Trzeba przyznać, że oba dzieła na wielu płaszczyznach są do siebie bardzo podobne i różnią się zaledwie szczegółami lub rozłożeniem akcentów. Na pewno produkcja filmowa jest znacznie bardziej spektakularna i obfituje w mocniejsze sceny, jest też więcej elementów dziejącym się na drugim i trzecim planie lub szczegółów, które nie wpływają na fabułę, ale rzucają się w oczy (jak choćby osoba głównego antagonisty). Jednakże co do sedna obie opowieści są niemal tożsame. Warto więc sięgnąć po ten album? Jeśli zna się już film, to w samej historii nie będzie zaskoczeń i będzie można się co najwyżej doszukiwać różnych smaczków i różnic. Natomiast jeśli będzie to pierwsze zetknięcie ze światem Kingsman, to można spodziewać się interesującej lektury utrzymanej w sensacyjnych,  niemal bondowskich klimatach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj