Kingsman: Tajne służby – recenzja komiksu
Data premiery w Polsce: 20 września 2017Brytyjskie służby wywiadowcze cieszą się w popkulturze ogromnym powodzeniem za sprawą nieocenionego agenta 007. Jednakże w jego cieniu pojawiają się inne postacie, które w służbie Jej Królewskiej Mości ratują świat.
Brytyjskie służby wywiadowcze cieszą się w popkulturze ogromnym powodzeniem za sprawą nieocenionego agenta 007. Jednakże w jego cieniu pojawiają się inne postacie, które w służbie Jej Królewskiej Mości ratują świat.
Same założenie widoczne w komiksie Kingsman: The Secret Service wielu z was zapewne kojarzy z Kingsman: The Secret Service Matthew Vaughn (widnieje on zresztą na okładce jako jeden ze współtwórców komiksu) pod tym samym tytułem lub z właśnie goszczącego na ekranach kin sequela Kingsman: The Golden Circle. Omawiany tu album Mark Millar i Dave’a Gibbonsa opowiada historię, która stała się kanwą dla pierwszego z filmów.
Fabuła opowiadanej tu historii koncentruje się na młodym bohaterze, który zostaje wyciągnięty przez wujka z aresztu. Krewny, który do tej pory nie wykazywał zainteresowaniem Garym, postanawia zaproponować mu szansę na wyrwanie się z błędnego koła – szkolenie na tajnego agenta. Dalej śledzimy z jednej strony niełatwe zetknięcie się chłopaka z marginesu z „elitami”, a z drugiej mamy do czynienia z wątkiem sensacyjnym, w którym kluczowe role odgrywają porwania aktorów z klasycznych filmów SF oraz fale wywołujące bezrozumną agresję.
Poniekąd komiks Kingsman: Tajne służby opowiada pokazaną w krzywym zwierciadle historię brzydkiego kaczątka: chłopaka, który ze „złej dzielnicy” wybił się do rzeczy znacznie większych, przemienił się w świetle wyszkolonego agenta i dżentelmena, który nie zawaha się narazić życia, by uratować świat. To nośny motyw, działający na nasze podświadome wyobrażenia i pragnienia, by w każdym z nas tliła się bohaterska iskierka, którą – w obliczu odpowiednich okoliczności – wystarczy tylko rozdmuchać.
O ile scenariusz jest prowadzony umiejętnie i przez większość komiksu trzyma w napięciu, to niestety strona graficzna autorstwa Dave Gibbons już nie zawsze stoi na najwyższym poziomie. Grafiki wydają się nieco zbyt schematyczne i statyczne, bardziej przywołujące – choć to może celowy zabieg – historie sprzed lat. Oglądanie ich można porównać do wrażenia, jakie ma się po obejrzeniu Dr. No tuż po seansie najnowszej produkcji z Daniel Craig. Ma to swój urok, ale też i więcej niż odrobinę patyny.
Przy omawianiu tego albumu nie sposób uciec od porównania z filmem z 2014 roku. Trzeba przyznać, że oba dzieła na wielu płaszczyznach są do siebie bardzo podobne i różnią się zaledwie szczegółami lub rozłożeniem akcentów. Na pewno produkcja filmowa jest znacznie bardziej spektakularna i obfituje w mocniejsze sceny, jest też więcej elementów dziejącym się na drugim i trzecim planie lub szczegółów, które nie wpływają na fabułę, ale rzucają się w oczy (jak choćby osoba głównego antagonisty). Jednakże co do sedna obie opowieści są niemal tożsame.
Warto więc sięgnąć po ten album? Jeśli zna się już film, to w samej historii nie będzie zaskoczeń i będzie można się co najwyżej doszukiwać różnych smaczków i różnic. Natomiast jeśli będzie to pierwsze zetknięcie ze światem Kingsman, to można spodziewać się interesującej lektury utrzymanej w sensacyjnych, niemal bondowskich klimatach.
Źródło: fot. Mucha Comics
Poznaj recenzenta
Tymoteusz WronkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat