Twórcy filmu poświęconego Griseldzie Blanco, znanej również jako Kokainowa matka chrzestna, podjęli się niełatwego zadania opowiedzenia prawdziwej historii z jednoczesnym przełożeniem jej na atrakcyjny język filmu. Czy wyszli z tego zwycięsko?
Cocaine Godmother opowiada historię Griseldy Blanco, która w wieku zaledwie 17 lat przyjechała na fałszywym paszporcie do USA wraz ze swoim pierwszym mężem Carlosem. Mieszkała w Queens z trzema synami.Tam pochłonął ją narkotykowy światek i ogromne pieniądze towarzyszące temu biznesowi. Jako pierwsza zaczęła wykorzystywać w charakterze kurierów piękne kobiety, osoby w podeszłym wieku i dzieci, które przemycały kokainę z Kolumbii w walizkach z podwójnym dnem. Późniejsza przeprowadzka do Miami pozwoliła na dalsze rozszerzenie imperium. Z konkurencją w Miami walczyła bezwzględnie, sama wielokrotnie unikając zamachów na swoje życie. Aby ochronić najmłodszego syna, którego urodziła trzeciemu mężowi, Griselda, przeniosła się do Kalifornii, gdzie później została aresztowana przez DEA i skazana na 10 lat więzienia. Deportowana po wyjściu na wolność do Kolumbi, gdzie została zastrzelona w 2012 roku. Podczas swojej przestępczej kariery zorganizowała sieć dystrybucji narkotyków w całych Stanach Zjednoczonych i, jak się podejrzewa, zleciła ponad 200 zabójstw.
Czasami trudno jest uwierzyć, że takie historie napisało życie. Zdarzyło się to jednak naprawdę, a próba przeniesienia na ekran wydarzeń z życia Griseldy Blanco, wiąże się nie tylko z przedstawieniem jej legendarnego i niebanalnego wizerunku, ale także bólu i żalu, jakie zostawiła za sobą. Reżyser filmu
Kokainowa matka chrzestna, Guillermo Navarro wybiera jednak łatwiejszą drogę i koncentruje się na zmysłowych momentach z życia antybohaterki, a nie na bardzo interesujących szczegółach dojścia Blanco do władzy na rynku narkotykowym i morderstwach, których dokonywała. Wybór ten można zrozumieć, ponieważ mamy do czynienia z filmem telewizyjnym, ale wciąż jest to lekko rozczarowujące, bo zaprezentowana historia jest pasmem zmarnowanych okazji.
W głównej roli możemy oglądać znakomitą aktorkę,
Catherine Zeta-Jones, która ukazuje życie Blanco od wieku młodzieńczego, po starość. Wszystko dzięki zastosowaniu elips, co pozwala twórcom na opowiedzenie powstawania narkotykowej dominacji antybohaterki w dosłownie kilka sekund. Pominięto przy tym niezwykle ciekawe i ważne momenty, na rzecz tych o wiele mniej absorbujących. Widzimy, że twórcy mieli zamysł od początku, aby opowiedzieć tę historię z nieco innej perspektywy i rozkładając akcenty na zupełnie inne momenty z życia Blanco, ale nie wszystkim widzom może taki obrót spraw przypaść do gustu.
Przez montaż, jaki zastosowano w tym filmie, te ciekawe momenty, które działy się pomiędzy upływającymi latami, można sobie jedynie wyobrazić. Nie zobaczymy zatem, jak powstaje ogromny biznes kokainowy, a masowe morderstwa po powrocie Blanco do Stanów Zjednoczonych są jedynie tłem przedstawionej w filmie historii. Zamiast tego
Kokainowa matka chrzestna pokazuje nam kilka smaczków - Blanco wypychającą biustonosze koksem i kilka scen z Pablo Escobarem. Wielka szkoda, że twórcy postanowili poświęcić sporo czasu na wiele scen łóżkowych Blanco z jej kochanką, scen zmysłowego tańca i relacji z synami, które sprowadzały się do krzyku i karania ich uderzeniem w głowę.
Blanco dorobiła się ogromnych pieniędzy i władzy, dzięki swojej przebiegłości i niebanalnemu charakterowi. Rzadko kiedy mamy okazję wywnioskować to z samego filmu, który pokazuje bohaterkę jako matkę, żonę i kochankę. Nie widzimy kobiety tworzącej ogromny i nielegalny biznes, który przyniósł jej sławę i pieniądze. W rezultacie dostaliśmy historię o najbardziej utytułowanej kobiecie w narkotykowym światku, która, cóż, jest mało ciekawa.
Jest to jednak film telewizyjny, który wyobrażam sobie, można obejrzeć na kanapie przed telewizorem dla chociażby świetnej Catherine Zeta-Jones, która niestety nie miała za wiele do grania. Ktoś, kto nie słyszał nigdy o Blanco nie dowie się, jaką była kobietą. Zobaczy jedynie jej sercowe rozterki i mężów, którzy ją zdradzają. Film działa jednak pobudzająco na głód wiedzy i zachęca do sięgnięcia po więcej informacji, których film niestety nie dostarcza.
Zapominając jednak o prawdziwej historii Blanco i oczekiwaniach względem tego filmu, jest to produkcja przyzwoita, dobrze zagrana i z kilkoma mocnymi scenami. Problem jednak w tym, że nie tylko nie wykorzystuje ogromnego potencjału, ale opowiada prawdziwą historię, która pełna jest ludzkiego dramatu i krzywd. O ludziach, którzy zostali zastrzeleni lub torturowani, bo weszli Griseldzie w drogę. To zostaje jednak rzucone na drugi plan, a skupiono się chociażby na kochance, która patrzy zazdrosnym okiem na mężczyznę, który zakręcił się przy Blanco.
Widać, że Zeta-Jones chciała zagrać coś więcej, coś, co miałoby większy związek z narkotykową zbrodnią. Navarro wolał jednak wypełniać kolejne minuty długimi i seksualnymi aluzjami tańca i (nie)uzasadnionym policzkowaniem synów. Griselda Blanco z całym swoim wachlarzem złych uczynków, postrzegana jest jako niezwykle inteligentna i przebiegła kobieta, która rządziła narkotykowym światkiem. Mimo tego, jaką była osobą, zasługuje na lepszy film. Kiedy widzimy napisy końcowe, nie dochodzimy do większej konkluzji na temat samego filmu i postaci Blanco.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h