Głównych bohaterów Koko-di Koko-da poznajemy w przededniu wielkiej tragedii. Szczęśliwa rodzina ucztuje i pławi się w radości życia, nie zdając sobie sprawy, że już niedługo ich sielanka na zawsze się skończy. Młode małżeństwo niespodziewanie traci córkę i to w dniu jej ósmych urodzin. Wraz z nią gaśnie ognisko domowe, a szczęście bezpowrotnie znika. Dwójkę bohaterów spotykamy ponownie po trzech latach. Są oni jednak już innymi osobami. W ich związku panuje rozdrażnienie, złośliwość i samotność. Elin i Tobias wyruszają na kemping do lasu. Tam zamiast odpoczynku spotkają demony, które zmuszą ich do konfrontacji z nieprzepracowanymi traumami. Reżyser filmu Johannes Nyholm stosuje kilka artystycznych zabiegów, dzięki którym jego obraz jest niezwykle sugestywny w odbiorze. Po pierwsze wprowadza do fabuły pętlę czasu, czyli motyw znany, chociażby z Dnia świstaka. Elin i Tobias przeżywają w kółko tę samą chwilę. Podczas biwakowania odwiedzają ich nierealne postacie. Spotkania przemieniają się w konfrontacje, które za każdym razem kończą się tragicznie. Żeby wyzwolić się z pętli, bohaterowie muszą wyciągnąć wnioski z ich obecnej sytuacji. Nie jest to jednak proste, zwłaszcza że zmagają się z największą tragedią, jaką może przeżyć rodzic.
fot. materiały promocyjne
Kolejnym interesującym zabiegiem jest wprowadzenie do fabuły animacji. Reżyser Johannes Nyholm jest specjalistą od tego typu produkcji. Zrealizował nawet animowany serial, który prezentowano na festiwalu w Cannes. Rysunkowe wstawki w Koko-di Koko-da pokazują w symboliczny sposób wydarzenia, które śledzimy na ekranie. W bardzo poruszającym stylu obrazują śmierć dziecka, żałobę, gniew i rozpad związku po tragedii. Ubarwione są niepokojącą muzyką, przez co robią jeszcze większe wrażenie. Ważne jest jednak to, że reżyser nie bawi się w nieczytelne parabole w stylu Davida Lyncha. Zarówno animacja, jak i sfera fabularna są jasne i klarowne, mimo że na początku surrealizm i abstrakcja przytłaczają. Z czasem jednak uważny widz dostrzeże kierunek, w którym zmierza reżyser, a wtedy całość staje się wielce poruszająca. Najistotniejsze jest jednak to, że twórca w wyczerpujący sposób podchodzi do tak ciężkiego tematu, jak śmierć dziecka. Nie ukrywajmy – to bardzo ryzykowny wątek. Łatwo tutaj o ckliwość, pretensjonalność czy odtwórczość. Na szczęście Nyholm nie skupia się na eksploracji żalu. Pokazuje, jak minione wydarzenia wpływają na kochających się ludzi. Miłość pomiędzy bohaterami jest bezsprzeczna, mimo to rozkładowi związku nie da się zaprzeczyć. Reżyser, zarówno w animacjach, jak i w głównej fabule pokazuje przyczyny oraz skutki takiego stanu rzeczy. Robi to w niezwykle czytelny i prosty sposób. Owa prostota może dla niektórych być nieco problematyczna. Nikt tu nie odkrywa Ameryki – psychologia postaci jest dość czytelna. Żeby przezwyciężyć traumę, trzeba stanąć do walki wspólnie. Po raz kolejny mamy więc przesłanie o sile miłości, która pokona każde zło. Johannes Nyholm daje nam do zrozumienia, że jest ona w stanie zniwelować również traumę po utracie dziecka. Zapętlona rzeczywistość może symbolizować czas, który musi upłynąć, żeby to się stało. Demony nawiedzające naszych bohaterów są niczym różne stadia smutku, gniewu i żalu. Pozytywka, będąca kluczem do właściwego odczytania fabuły, przywołuje radosne chwile, które zostały pokazane na samym początku, w tak bardzo przerysowany sposób. Realizm mieszający się z magią, symbolizm i surrealistyczna estetyka to język, którym reżyser opowiada o oczywistych rzeczach. Dzięki temu całość staje się mniej jednoznaczna, a my wraz z bohaterami zaczynamy przemierzać tajemnicze leśne ścieżki. Koko-di Koko-da jest oczywiście filmem niskobudżetowym, więc oprawa techniczna nie imponuje. Nie oznacza to jednak, że warstwa audiowizualna kuleje. Wręcz przeciwnie. Muzyka użyta przy animacjach świetnie wprowadza w klimat. Atmosfera gęstnieje również w lesie, gdzie biwakują bohaterowie. Twórca świetnie gra półmrokiem, budując nastrój znamienny dla kina grozy i ponurych thrillerów. „Wesoła gromadka” nawiedzająca Elin i Tobiasa wprowadza do opowieści wiele niepokojących motywów, przez co momentami całość staje się dość krwawym horrorem. Z drugiej strony, pewne rozwiązania wywoływały śmiech publiczności zebranej na nowohoryzontowej sali. Budziło to niewielki dysonans, bo zapewne nie taki był zamiar twórcy. Było to prawdopodobnie związane z komediowym początkiem, który sugerował, że film będzie zawierał również humorystyczne wstawki. Jak się później okazało, zostaliśmy wprowadzeni w błąd.
fot. materiały promocyjne
Namnażające się pętle czasowe mogą wywołać u niektórych zawrót głowy. A wszystko to po to, byśmy dowiedzieli się rzeczy, o których mówili już poeci wieki temu. Czy warto? Jak najbardziej, bo eksperymentalnej formy i realizmu magicznego nigdy za dużo. Seans z Koko-di Koko-da szczególnie przeżyją rodzice, którzy z pewnością nie raz konfrontowali się z myślami, „co by było, gdyby…”. Mimo że odpowiedzi są dość oczywiste, droga do nich mocno zawoalowana. Jak to w życiu - ścieżka do szczęśliwego zwieńczenia często wiedzie przez mroczne zakamarki, w których kryją się nieprzyjazne demony przeszłości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj