Jako olbrzymi fan autora Zgrozy z Dunwich, miałem wielkie trudności, żeby przebrnąć przez drugi odcinek Krainy Lovecrafta. Mimo że wiedziałem, iż produkcja nie jest bezpośrednią adaptacją książek HPL, liczyłem, iż dzięki serialowi w popkulturze wreszcie zakorzenią się Mity Cthulhu. Zapewne nie byłem osamotniony w tych oczekiwaniach. Najnowszy epizod przekonał mnie dobitnie, że serial podąża inną drogą, niż tą wytyczoną przez Lovecrafta. Tu i ówdzie pojawiają się tropy znamienne dla jego twórczości, ale pełnią one jedynie funkcję smaczków. Co więcej, nastrój, atmosfera i estetyka grozy w drugim odcinku zostały potraktowane po macoszemu. Jako wielki miłośnik twórczości HPL poczułem, że twórcy podchodzą do jego prozy bez należytego szacunku. W najnowszym epizodzie trójka głównych bohaterów trafia do wielkiej rezydencji, która jak się okazuje, jest własnością przedstawicieli niebezpiecznego kultu. Członkowie sekty potrzebują Atticusa do odprawienia pewnego rytuału. Po wydarzeniach z mijającej nocy nie ma już śladu. Potwory znikły jak kamfora, a George i Letitia nie pamiętają koszmaru, który dopiero co się wydarzył. Jedynie Atticus ma świadomość tego, co właśnie się toczy. Wkrótce na scenie pojawiają się pierwsi antagoniści, a sytuacja robi się coraz bardziej enigmatyczna. Szkoda tylko, że twórcy, zamiast zagęszczać atmosferę, pędzą z wydarzeniami dosłownie na złamanie karku.
fot. HBO
Oglądając drugi odcinek Krainy Lovecrafta, miałem nieodparte wrażenie, że jestem w trakcie seansu jednej z odsłon Czystej Krwi. Co prawda obywa się bez wampirów i tym podobnych bajkowych straszydeł, ale prowadzona narracja niewiele różni się od tego, co nam ongiś prezentowało HBO w swojej sztandarowej produkcji spod znaku fantasy. Akcja w Krainie Lovecrafta tak szybko płynie do przodu, że widz nie ma czasu zastanowić się, czy jest w tym wszystkim większa logika. Wystarczy chwila i Atticus staje się przywódcą sekty, a następnie zaczyna rozdawać karty wśród jej starszyzny. Nie ma czasu na należytego przedstawienie nowych postaci. Cechy charakteru musimy odczytywać z ich fizjonomii (potomkowie Targaryenów?) i niewnoszącego nic do akcji newage'owskiego bełkotu. Co gorsza, serial w wielu miejscach idzie na fabularne skróty. Doskonałym przykładem jest tutaj motyw zaniku pamięci. Z niezrozumiałego powodu twórcy decydują się pozbawić George’a i Letitę koszmarnych wspomnień. Widocznie wygodnie im snuć opowieść w ten sposób. Być może będąc świadomym istnienia monstrów, nasi bohaterowie popadliby w panikę, przez co dalszy rozwój wydarzeń musiałby potoczyć się w innym kierunku. Scenarzyści popisują się tutaj wręcz niebywałym lenistwem. Pstryknięciem palców (a raczej sygnałem gwizdka) zabierają postaciom wspomnienia, tylko po to, żeby później z podobną łatwością je oddać. Nie ma w tym żadnej finezji – jest to łopatologiczne i pozbawione jakiejkolwiek logiki. Co więcej, okazuje się, że na dłuższą metę rozwiązanie to nie ma większego znaczenia. George i Letitia zachowują się mniej więcej tak samo ze wspomnieniami i bez nich. Można odnieść wrażenie, że zabieg ten został zastosowany tylko po to, żeby rozpocząć odcinek karykaturalnymi scenami w pokojach protagonistów. Swoją drogą tutaj twórcy też pozwolili sobie na niewielkie faux pax. Mężczyzna zachwyca się książkami, podczas gdy domeną kobiety stają się sukienki. Jest to dość dyskusyjne, szczególnie w kontekście serialu poruszającego temat nierówności i stereotypowości.
fot. HBO
+15 więcej
Sam kontekst społeczny również wydaje się wprowadzony na doczepkę. Tu i ówdzie padają rasistowskie sentencje, w innych rozmowach pojawia się Ku Klux Klan czy motyw palenia krzyży. Najbardziej znacząca jest finałowa sekwencja, podczas której członkowie sekty odprawiają rytuał na Atticusie. Biali mężczyźni skupieni wokół Afroamerykanina próbują wyssać z niego życie. Wykorzystują jego krew, aby wstąpić do Edenu – Raju Utraconego. Ścieżkę dźwiękową segmentu stanowi wiersz Gila Scotta-Herona pod tytułem Whitey on the Moon. Kolejna łopatologiczna alegoria, która razi banalnością. Średnio to pasuje to gotyckiego klimatu, podobnie jak pojawiające się tu i ówdzie utwory muzyczne Marilyn Mansona. Drugi odcinek Krainy Lovecrafta to duży zawód dla fanów klimatycznych horrorów. Mamy tutaj do czynienia z odrealnioną historią, w której magia stanowi skrót fabularny, pozwalający usprawiedliwiać niedorzeczności wszelkiej maści. Dialogi często zahaczają o pompatyczny i pretensjonalny ton, a kontekst społeczny tym razem niezbyt finezyjnie łączy się z konwencją fantasy. Lovecrafta w tym wszystkim jest jak na lekarstwo. Pozostaje nadzieja, że z końcem drugiego epizodu zostawiamy na dobre tę nieszczęsną sektę i wraz z bohaterami rozpoczniemy zupełnie nową przygodę.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj