Amerykańska historia przepełniona jest opowieściami, w których biedacy, ciężko pracując, stawali się milionerami. To w końcu kwintesencja amerykańskiego snu, by od pucybuta stać się milionerem. Nie inaczej jest w przypadku Phineasa Taylora Barnuma (Hugh Jackman), syna ubogiego krawca, który marzy o tym, by otworzyć biznes rozrywkowy, coś, co my teraz nazywamy cyrkiem. W realizacji marzenia wspomaga go żona Charity (Michelle Williams) i ich dwie córki. Czy jednak społeczeństwo w Stanach jest gotowe na taką formę rozrywki? Reżyser Michael Gracey postanowił odejść od typowej konwencji pokazywania na dużym ekranie biografii znanego człowieka. Jego historia nie jest tu najważniejsza. Nie wszystkie fakty z życia muszą ujrzeć światło dzienne. W Królu rozrywki chodzi o oddanie chodu pewnej idei. Walki z monotonnością. Chęci pokazania społeczeństwu czegoś nowego, a także przełamaniu schemat, że ktoś o innym wyglądzie jest gorszy i powinien zostać osunięty od reszty społeczeństwa. Taki był zamysł P.T. Barnuma. Choć nie ma co ukrywać, że w dużej mierze kierował się on chęcią zysku. Chciał udowodnić swojemu teściowi i reszcie świata, że nie jest nikim. Pragnął zapewnić swojej rodzinie jak najlepszą przyszłość. Jednak jak to przy takich opowieściach bywa, pogubił się w swojej drodze. Zatracił cel. Ten musical to pewnego rodzaju pochwała kiczu i tego, co w tamtych czasach elity nazwałyby rozrywką dla plebsu. Kolorowe stroje, fruwające konfetti i świecący się brokat. To jest show, od którego widz nie może oderwać wzroku. Nieważne, czy na ekranie pojawia się olbrzym, kobieta z brodą czy krasnal ujeżdżający konia. Wszyscy wyglądają olśniewająco. To zasługa bajecznych kostiumów. Gdy nasi bohaterowie pojawiają się na scenie, przenoszą nas w zupełnie inny świat. W baśń, w której ich odmienność nikomu nie przeszkadza. Jest powszechnie akceptowana. Do tego dochodzą skoczne utwory, jak choćby Never Enought czy This Is Me ze świetnymi choreografiami. Duet Justin Paul i Benj Pasek napisał dziesięć skocznych utworów, które świetnie oddają charakter tego widowiska. Bardzo przyjemnie się ich słucha, a przy wielu z nich nogi same zaczynają chodzić. The Greatest Showman to nie jest film faktograficzny. To bajka pełna kolorowych postaci i skocznych numerów. Ma na celu polepszenie nam humoru, a nie zapoznanie nas z biografią Barnuma i ja taką interpretacje w pełni kupuję. Brak żalu i smutku w tym filmie nie jest problemem. Jest zaletą. To właśnie część muzyczna jest największą zaletą Króla rozrywki. Gracey przeprowadził świetny casting: Zac Efron, Keala Settle, Zendaya, Michelle Wiliams i Hugh Jackman, wszyscy brzmią idealnie. Największym zakończeniem był dla mnie udział w tej produkcji Williams, której z tej strony aktorskiej jeszcze nie znałem. Nie ma tu nietrafionego głosu. Dawno tak dobrze nie bawiłem się na musicalu w kinie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj