Satoru Miyawaki jest młodym człowiekiem, który wiedzie nieskomplikowane acz samotne życie. Pewnego dnia los na jego drodze stawia bezdomnego kota. Mężczyzna dokarmia regularnie zwierzaka, a gdy ten ulega wypadkowi, bierze go pod swój dach. Od tej pory losy obu bohaterów będą ze sobą nierozerwalnie związane. Wszystko z pozoru wygląda jak kolejna z bajek Disneya, nic tylko czekać, aż kot przemówi do naszego bohatera ludzkim głosem, ewentualnie zażąda butów. Na szczęście  to tylko pozory. Autorka zachowuje realizm, choć nie szczędzi nam fragmentów narracji będących przemyśleniami kota i jego spostrzeżeniami dotyczącymi świata i otaczających go ludzi. Czasem będą to refleksje bardzo zabawne. Proza życia niestety burzy sielankę obu panów. Pojawiają się pewne okoliczności. "Zaistniała sytuacja" sprawia, że Satoru poszukuje domu dla swojego pupila. I w tym momencie książka zamienia się w powieść drogi. Satoru i Nana wyruszają w prawdziwą Odyseję po Japonii i odwiedzają krewnych oraz znajomych Satoru. Mężczyzna ma nadzieję, że w którymś miejscu uda mu się zostawić kota. Ta podróż jest przepięknym i mistycznym doznaniem nie tylko dla Satoru, ale także dla czytelnika. Nasz bohater musi zmierzyć się z duchami przeszłości.
Źródło: Prószyński i S-ka
Autorka zaznajamia nas z życiem Miyawakiego w sposób, który można określić jako prawdziwy majstersztyk. Opowiada nam o bohaterze za pomocą wspomnień jego znajomych i krewnych, a także jego samego. Z pozoru wydaje się nam to nieco bałaganiarskie, ale koniec końców zlepia się w całość, która, trzeba przyznać, jest dość przygnębiająca. Pisarka nie szczędzi nam  psychologicznych obserwacji dotyczących zarówno ludzi, jak i zwierząt.  
Hiro Arikawa, to doświadczona autorka, mająca na koncie kilka bestsellerowych powieści, a także scenariuszy telewizyjnych. Dobrze wie, jak trafić w serca czytelników. Nie miałam okazji zapoznać się z innymi jej dziełami, ale Kroniki kota podróżnika utrzymane są w specyficznej japońskiej estetyce. Tu melodramatyzm miesza się z chłodnymi i powściągliwymi sposobami przekazu. I trzeba przyznać, że to działa na czytelnika bardzo mocno. Czasem nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ludzka tragedia traktowana była tak chłodno, jak naukowiec traktuje preparat. Jednocześnie,  ta książka jest jedną z piękniejszych opowieści o miłości, jakie dane było mi czytać. Niestety, z tą pozycją należy uważać, bo nawet nie zorientujemy się, kiedy po policzkach zaczną nam płynąć łzy. Tabineko Ripôto bardzo różnią się od tak niedawno święcącej triumfy powieści o kocie o imieniu Bob. Ta książka boli, ale przynosi piękne katharsis, do którego dążyli twórcy ze starożytnej Grecji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj