Źle się dzieje na Kryptonie. Istnienie planety wisi na włosku, Brainiac swoimi mackami ogarnia coraz większe terytorium, a wszyscy gorączkowo biegają i przewracają się bez ładu i składu, dyskutując o większych niż życie pomysłach na powstrzymanie kosmicznego intruza. Jeszcze gorzej, że na nieszczęście widzów Krypton w żaden sposób nie chce ostatecznie wybuchnąć. Minie jeszcze trochę czasu, zanim dotrzemy do tego momentu; na tę chwilę musimy więc zadowolić się serialowym "w koło Macieju" w postaci snucia misternych planów przez niemalże każdego protagonistę, knowaniami i spiskami rodem z podstawówki, obrażaniem się na siebie nawzajem i wyświechtanym do bólu schematem narracyjnym, który w zamierzeniu twórców ma pozorować zasadniczą oś fabularną całego sezonu. Nazwijmy rzeczy po imieniu: scenarzyści nie mają absolutnie żadnego pomysłu na sprawne poprowadzenie poszczególnych wątków. Z grubsza więc cała opowieść sprowadza się do tego, że prawie niewidoczny w historii Brainiac straszy mieszkańców Kryptona swoją (nie)obecnością, a bohaterowie nawet wybierając się do łazienki, muszą popadać w panikę. Jacy scenarzyści, taka Game of Thrones. W odcinku Savage Night planują właściwie wszyscy, przy czym większość tych rozpisanych w mikroskali rewolt i tak spali na panewce. Ruch kryptońskiego oporu chce podłączyć się pod nie takie znowu nieżywe truchło Dev-Ema, by przechytrzyć zajadającego się energią elektryczną zarodków w Komorze Genesis Głos Rao, Czarne Zero łączy z nimi siły w celu dania klapsa, na jakiego z pewnością zasłużył Daron-Vex, dobrotliwy Kem chce obdarzyć szczęściem Onę a Generał Zod pragnie wykiwać w zasadzie każdego, choć niecne i szpetne zamiary nikczemnika najwidoczniej przejrzała jego babcia. Na papierze dzieje się naprawdę sporo, jednak na ekranie tego praktycznie w ogóle nie widać. Treści w odcinku starczyłoby na kilka minut czasu antenowego, więc w ramach jego poszukiwania twórcy zdecydowali się zapełniać historię wątpliwej jakości wstawkami fabularnymi. Z każdą kolejną odsłoną serii Lyta coraz bardziej z wojowniczki zamienia się w bezbronną dziewczynkę, a wątek emocjonalny zaczyna wymykać się spod kontroli, gdyż w chwili obecnej mamy tu do czynienia z trój- bądź nawet czworokątem miłosnym. Jakimś światełkiem w tunelu będą na tym tle retrospekcje z udziałem Adama Strange'a, któremu komiksowy teść Sardath i zapewne przyszła żona Alanna udostępniają technologiczne zabawki, jakich kryptońskie blokowiska jeszcze nie widziały. To jednak stanowczo za mało, by złapać trajektorię ucieczkową z fabularnego brodzika. Problem z Savage Night jest taki, że właściwie nie do końca wiadomo, o co w tym odcinku chodzi. Teoretycznie zamiarem głównych bohaterów jest sprawienie psikusa Głosowi Rao, jednak mająca być ukoronowaniem historii jatka w Komorze Genesis wypada na ekranie kuriozalnie. Kilka przepychanek i strzałów, by w końcu szpieg Brainiaca poległ z dziurą w klatce piersiowej. W dodatku wpisuje się on w schemat: zabili go i uciekł. Tylko po to, by z Bogu ducha winnej Ony uczynić zamachowca-samobójczynię zanurzoną w religijnym fanatyzmie. Miało być przejmująco, skończyło się rozwiązaniem zalatującym na odległość cuchnącą sztampą. Niepokoi to, że scenarzyści położyli swoje niezdolne rączki na jedynym jasnym punkcie dotychczasowej historii - Głosie Rao, rewelacyjnie portretowanym przez Blake Ritson. Aktor nie będzie jednak w stanie udźwignąć na swoich barkach ciężaru całej opowieści, skoro twórcy dosłownie i w przenośni rzucają mu kłody pod nogi, a on kończy w bezdennej otchłani, w którą chce wpaść cała produkcja. Groteskowo prezentuje się także zderzanie ze sobą dwóch biegunów fabularnych: motywacji Adama Strange'a i Zoda. Choć odpowiedzialni za serial chcą nieustannie mylić tropy i pokazywać dobre i złe strony obu postaci, to trzeba być naprawdę naiwnym, by nie połapać się, kto tu jest "be", a kto "cacy". Wydaje się, że twórcy pragną serwować widzom wciąż tego samego królika, wyciąganego może nawet nie z kapelusza, a z czapy: nieoczywiste sojusze, które na ekranie mają imitować przebieg jakiejś większej, bliżej nieokreślonej intrygi. Nyssa wystawia więc do wiatru swojego ojca, Adam zagaduje Darona w kwestii Brainiaca a Jayna zdoła z innej perspektywy spojrzeć na zamiary swojego wnuka z przyszłości. Sęk w tym, że wszystkie tego typu zabiegi są tyleż nieoczekiwane, co zupełnie przypadkowe, a przez to jeszcze niewiarygodne. Gdyby nie unoszący się nad Kryptonem duch Brainiaca, cała fabuła rozleciałaby się w drobny mak, choć i tak zapewne wróciłaby za tydzień z kondycją nieźle osmolonego Głosu Rao. Być może najbardziej w tym wszystkim smuci fakt, że twórcy co siedem dni chcą nas wystrychnąć na dudka i najciekawszą scenę zostawiają na sam koniec. Skoro w ramach tych sekwencji wyeksploatowano już Brainiaca, to przyszedł czas na inne cuda i dziwy. Tym razem Adam Strange widzi tajemniczą kobietę; komiksowych tropów może być tutaj kilka - jego komiksowa żona, Alanna, Arisia, członkini Korpusu Zielonych Latarni czy nawet Power Girl. Stawiałbym dolary przeciwko orzechom, że koniec końców niewiasta okaże się zupełnie przypadkową mieszkanką Kryptona. Wszak przypadkowość rządzi w tym serialu niemal każdym elementem, co widać bodajże najlepiej na przykładzie warstwy wizualnej. Na planecie Sega i Supermana jest tak ciemno, że nie do końca widać bohaterów. Miejmy nadzieję, że niedługo zupełnie stracimy ich sprzed oczu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj