Krypton: sezon 1, odcinek 8 – recenzja
Serial Krypton już jakiś czas temu ugrzęzł na mieliźnie fabularnej, co najlepiej potwierdza ostatni odcinek produkcji. Jest tu trochę jak w czeskim filmie: nikt nic wie.
Serial Krypton już jakiś czas temu ugrzęzł na mieliźnie fabularnej, co najlepiej potwierdza ostatni odcinek produkcji. Jest tu trochę jak w czeskim filmie: nikt nic wie.
Źle się dzieje na Kryptonie. Istnienie planety wisi na włosku, Brainiac swoimi mackami ogarnia coraz większe terytorium, a wszyscy gorączkowo biegają i przewracają się bez ładu i składu, dyskutując o większych niż życie pomysłach na powstrzymanie kosmicznego intruza. Jeszcze gorzej, że na nieszczęście widzów Krypton w żaden sposób nie chce ostatecznie wybuchnąć. Minie jeszcze trochę czasu, zanim dotrzemy do tego momentu; na tę chwilę musimy więc zadowolić się serialowym "w koło Macieju" w postaci snucia misternych planów przez niemalże każdego protagonistę, knowaniami i spiskami rodem z podstawówki, obrażaniem się na siebie nawzajem i wyświechtanym do bólu schematem narracyjnym, który w zamierzeniu twórców ma pozorować zasadniczą oś fabularną całego sezonu. Nazwijmy rzeczy po imieniu: scenarzyści nie mają absolutnie żadnego pomysłu na sprawne poprowadzenie poszczególnych wątków. Z grubsza więc cała opowieść sprowadza się do tego, że prawie niewidoczny w historii Brainiac straszy mieszkańców Kryptona swoją (nie)obecnością, a bohaterowie nawet wybierając się do łazienki, muszą popadać w panikę. Jacy scenarzyści, taka Game of Thrones.
W odcinku Savage Night planują właściwie wszyscy, przy czym większość tych rozpisanych w mikroskali rewolt i tak spali na panewce. Ruch kryptońskiego oporu chce podłączyć się pod nie takie znowu nieżywe truchło Dev-Ema, by przechytrzyć zajadającego się energią elektryczną zarodków w Komorze Genesis Głos Rao, Czarne Zero łączy z nimi siły w celu dania klapsa, na jakiego z pewnością zasłużył Daron-Vex, dobrotliwy Kem chce obdarzyć szczęściem Onę a Generał Zod pragnie wykiwać w zasadzie każdego, choć niecne i szpetne zamiary nikczemnika najwidoczniej przejrzała jego babcia. Na papierze dzieje się naprawdę sporo, jednak na ekranie tego praktycznie w ogóle nie widać. Treści w odcinku starczyłoby na kilka minut czasu antenowego, więc w ramach jego poszukiwania twórcy zdecydowali się zapełniać historię wątpliwej jakości wstawkami fabularnymi. Z każdą kolejną odsłoną serii Lyta coraz bardziej z wojowniczki zamienia się w bezbronną dziewczynkę, a wątek emocjonalny zaczyna wymykać się spod kontroli, gdyż w chwili obecnej mamy tu do czynienia z trój- bądź nawet czworokątem miłosnym. Jakimś światełkiem w tunelu będą na tym tle retrospekcje z udziałem Adama Strange'a, któremu komiksowy teść Sardath i zapewne przyszła żona Alanna udostępniają technologiczne zabawki, jakich kryptońskie blokowiska jeszcze nie widziały. To jednak stanowczo za mało, by złapać trajektorię ucieczkową z fabularnego brodzika.
Problem z Savage Night jest taki, że właściwie nie do końca wiadomo, o co w tym odcinku chodzi. Teoretycznie zamiarem głównych bohaterów jest sprawienie psikusa Głosowi Rao, jednak mająca być ukoronowaniem historii jatka w Komorze Genesis wypada na ekranie kuriozalnie. Kilka przepychanek i strzałów, by w końcu szpieg Brainiaca poległ z dziurą w klatce piersiowej. W dodatku wpisuje się on w schemat: zabili go i uciekł. Tylko po to, by z Bogu ducha winnej Ony uczynić zamachowca-samobójczynię zanurzoną w religijnym fanatyzmie. Miało być przejmująco, skończyło się rozwiązaniem zalatującym na odległość cuchnącą sztampą. Niepokoi to, że scenarzyści położyli swoje niezdolne rączki na jedynym jasnym punkcie dotychczasowej historii - Głosie Rao, rewelacyjnie portretowanym przez Blake Ritson. Aktor nie będzie jednak w stanie udźwignąć na swoich barkach ciężaru całej opowieści, skoro twórcy dosłownie i w przenośni rzucają mu kłody pod nogi, a on kończy w bezdennej otchłani, w którą chce wpaść cała produkcja. Groteskowo prezentuje się także zderzanie ze sobą dwóch biegunów fabularnych: motywacji Adama Strange'a i Zoda. Choć odpowiedzialni za serial chcą nieustannie mylić tropy i pokazywać dobre i złe strony obu postaci, to trzeba być naprawdę naiwnym, by nie połapać się, kto tu jest "be", a kto "cacy".
Wydaje się, że twórcy pragną serwować widzom wciąż tego samego królika, wyciąganego może nawet nie z kapelusza, a z czapy: nieoczywiste sojusze, które na ekranie mają imitować przebieg jakiejś większej, bliżej nieokreślonej intrygi. Nyssa wystawia więc do wiatru swojego ojca, Adam zagaduje Darona w kwestii Brainiaca a Jayna zdoła z innej perspektywy spojrzeć na zamiary swojego wnuka z przyszłości. Sęk w tym, że wszystkie tego typu zabiegi są tyleż nieoczekiwane, co zupełnie przypadkowe, a przez to jeszcze niewiarygodne. Gdyby nie unoszący się nad Kryptonem duch Brainiaca, cała fabuła rozleciałaby się w drobny mak, choć i tak zapewne wróciłaby za tydzień z kondycją nieźle osmolonego Głosu Rao. Być może najbardziej w tym wszystkim smuci fakt, że twórcy co siedem dni chcą nas wystrychnąć na dudka i najciekawszą scenę zostawiają na sam koniec. Skoro w ramach tych sekwencji wyeksploatowano już Brainiaca, to przyszedł czas na inne cuda i dziwy. Tym razem Adam Strange widzi tajemniczą kobietę; komiksowych tropów może być tutaj kilka - jego komiksowa żona, Alanna, Arisia, członkini Korpusu Zielonych Latarni czy nawet Power Girl. Stawiałbym dolary przeciwko orzechom, że koniec końców niewiasta okaże się zupełnie przypadkową mieszkanką Kryptona. Wszak przypadkowość rządzi w tym serialu niemal każdym elementem, co widać bodajże najlepiej na przykładzie warstwy wizualnej. Na planecie Sega i Supermana jest tak ciemno, że nie do końca widać bohaterów. Miejmy nadzieję, że niedługo zupełnie stracimy ich sprzed oczu.
Źródło: Zdjęcie główne: Steffan Hill/Syfy
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat