W pierwszym sezonie Krypton nie prezentował najwyższego poziomu. Wręcz przeciwnie, wielu fanów komiksowych ekranizacji mogło poczuć się srogo zawiedzionych poziomem artystycznym opowieści o dziadku Supermana. Mimo to producenci zdecydowali się przedłużyć opowieść na kolejny sezon. Dodatkowo wykonali zaskakujący ruch. Wprowadzili do akcji Lobo, postać, która od wielu lat czeka na debiut na wielkim ekranie. Zamiast w filmowym blockbusterze, zaprezentowano go jednak w serialu, którego pierwszy sezon nie zebrał dobrych recenzji. Z konsekwencjami tej decyzji będą zmagać się osoby odpowiedzialne za wizerunek DC w kinie i  w telewizji. Lobo rzeczywiście pojawia się w premierowym odcinku drugiej serii Kryptonu. Jak wypada jego debiut? Zacznijmy jednak od początku.

Drugi sezon jest naturalną kontynuacją poprzedniej serii, zarówno jeśli chodzi o fabułę, jak i estetykę całości. Twórcy nie zmienili wiele i - co gorsza - nie wyciągnęli wniosków z błędów popełnionych przy realizacji poprzedniej odsłony. Ponownie na ekranach telewizorów dzieje się naprawdę dużo, ale jaki to w ogóle ma sens? Mamy tu do czynienia z produkcją science fiction, która świadomie bądź nie  uderza w rejony kina klasy „B”. Nie znajdą tutaj nic dla siebie fani The Expanse, a nawet nowego Star Treka. Gorzej, że miłośnicy komiksów również będą mieli ciężko w konfrontacji z Kryptonem, choć twórcy ochoczo korzystają z motywów charakterystycznych dla uniwersum Supermana.

fot. Syfy

W premierowym epizodzie na pierwszym planie znajdują się Seg-El, Val-El, Adam Strange, Braniac, Dru-Zod, Lyta-Zod i Nyssa-Vex. Już w pierwszym epizodzie każda z tych postaci zostaje wrzucona w sam środek kosmicznej zawieruchy. Seg-El i Braniac tworzą dziwaczny tandem, przemierzając rodzimą planetę tego drugiego. Dru-Zod próbuje wprowadzić autorytarny ustrój na Kryptonie, a pomaga mu jego matka (wyglądająca i zachowująca się jak córka). Val-El porzuca swoje holograficzne wcielenie (bo czemu nie miałby tego zrobić) i nagle staje się rzeczywisty. Wraz z było terrorystką Jax-Ur przewodzi rebelii przeciwko dyktaturze Zoda. Adam Strange jest łącznikiem pomiędzy wątkami i bohaterami, ale oprócz wprowadzania motywów humorystycznych wciąż nie wnosi nic wartościowego do fabuły. Sposób, w jaki przenosi się z Kryptonu na Colu, to kuriozalna droga na skróty i kolejna wielka niedorzeczność serialu.

Po raz kolejny mamy jedno wielkie zamieszanie z poplątaniem. Nikt nie pokusił się, żeby po chaotycznym finale pierwszej serii na chwilę się zatrzymać i uporządkować wydarzenia. Co gorsza, twórcy nawet nie myślą o zmienieniu tonu opowieści. Gdy w wątku Braniaca i Seg-Ela nagle robi się spokojnie i refleksyjnie, twórcy w ciągu sekundy psują klimat bezsensownym rozwiązaniem fabularnym. Dziadek Supermana atakuje złoczyńcę, a po chwili widzimy zielonego mózgowca leżącego z rozwaloną czachą. Czyżby twórcy zdecydowali się naprawdę uśmiercić antagonistę? Mało prawdopodobne – Braniac zapewne w jakiejś formie powróci. Osobiście jednak, z całego serca kibicuje pomysłowi jego usunięcia, ponieważ trudno wytrzymać pompatyczne monologi tej nadętej postaci.

Patetyczny i nadęty jest również Dru-Zod, choć tutaj mamy światełko w tunelu w postaci dobrze czującego się w roli Colina Salmona. Aktor ma właściwą prezencję i charyzmę, żeby wcielić się w ikonicznego antagonistę. Niestety, na tę chwilę wątek Zoda wydaje się mało interesujący fabularnie. O ile w pierwszym sezonie antybohater był niejednoznaczną postacią, to tutaj mamy już do czynienia z klasycznym jednowymiarowym złoczyńcą, któremu idealnie pasowałby komiksowy dymek z sardonicznym „BUHAHAHA!”. Gdyby Braniac rzeczywiście zniknął z fabuły, to na placu boju pozostałby Dru-Zod jako główny antagonista serialu. Szalony generał próbujący podbić wszechświat, żeby zaprowadzić tam  nowy (swój) ład. Czyżbyśmy wracali do linii fabularnych amerykańskich komiksów z lat sześćdziesiątych?

Niestety całości nie ratuje oczekiwany Lobo. Osobiście jestem bardzo zawiedziony wejściem Ostatniego Czarnianina. Kosmiczny łobuz pojawia się na planecie Colu, gdzie zastawia sidła na Seg-Ela i Adama Strange’a. Chodzący chaos, wcielenie anarchii, niepoprawny nihilista prezentuje się mało okazale. Jak na razie elementami składowymi jego charakteru są: zestaw kilku przekleństw, zawadiacki uśmieszek, sarkastyczny ton i niezbyt wyszukana fizjonomia. Lobo nie wygląda imponująco, a sposób, w jaki został wprowadzony do fabuły raczej zawodzi, niż napawa optymizmem. Ot, kolejny awanturnik jakich wielu w popkulturze. Trochę zły, trochę dobry. Mimo że goni za zyskiem i tak zapewne przyłączy się do głównych bohaterów w walce z Zodem. Fani komiksowego wizerunku Lobo z pewnością nie będą zadowoleni z tego, co zobaczyli w pierwszym epizodzie. To oczywiście dopiero początek jego historii w Kryptonie, ale po tym, co widzieliśmy do tej pory, ciężko być dobrej myśli.

Nowy sezon i nowe rozdanie? Nie tym razem. Ci, którym przypadł do gustu pierwszy sezon, będą się zapewne dobrze bawić i w drugim. Pozostali nie mają co liczyć na fajerwerki. To wciąż ta sama opowieść, w której skróty fabularne to jedyna droga na prowadzenie fabuły, a postacie z pierwowzoru komiksowego traktowane są przez scenarzystów jak plastelinowe ludziki. Część nowych widzów została z pewnością skuszona wizją zobaczenia Lobo na ekranie. Mam wrażenie, że większość zatwardziałych fanów Ostatniego Czarnianina po premierowym epizodzie zakończy swoją przygodę z Kryptonem z obawy przed kolejnymi pomysłami twórców w kwestii tej fenomenalnej postaci.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj