Krzyk z 1996 roku w reżyserii Wesa Cravena jest filmem, który do dziś ma bardzo duży wpływ na ewolucję horroru. Po nim jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się kolejne produkcje o mordercach ścigających nastolatków. Żaden jednak nie mógł dorównać Ghostface’owi. W ciągu 20 lat dostaliśmy cztery nowe części wyreżyserowane przez Cravena. Niestety, poziom sagi o walce Sidney Prescott z zamaskowanym nożownikiem z każdą kolejną odsłoną drastycznie spadał. Dlatego też, gdy ogłoszono powrót do tej franczyzy, ale już bez zmarłego Cravena, miałem mieszane uczucia. Nie byłem fanem serialowej wersji tego kultowego slashera i z dużą dozą niepewności wybrałem się do kina. I w tym miejscu muszę powiedzieć, że bardzo się myliłem. Scenarzyści - James Vanderbilt i Guy Busick - znaleźli złoty środek, by opowiedzieć nam historię, którą dobrze znamy. W nowym Krzyku wszystko nawiązuje do oryginału. Twórcy czerpią z niego garściami! Kopiują wiele rozwiązań, ale robią to ze smakiem. Bawią się powiązaniami i bohaterami. Wraca nawet kultowy film Nóż, który powstał na bazie wydarzeń z 1996 roku. Vanderbilt i Busick w genialny i prześmiewczy sposób rozprawiają się nie tylko z wątpliwej jakości tasiemcowymi kontynuacjami różnych głośnych franczyz, ale także wbijają szpile fandomowi, który najpierw z całych sił domaga się powrotów swoich ukochanych postaci na duży ekran, a później wylewa na nich wiadro pomyj, bo nie spełnili ich oczekiwań. W nowym Krzyku główną bohaterką jest Sam Carpenter (Melissa Barrera), która pięć lat temu z niewiadomych przyczyn uciekła z rodzinnego Woodsboro.  Dziewczyna postanawia jednak wrócić, gdy jej młodsza siostra zostaje zaatakowana przez nożownika noszącego dobrze zmianą wszystkim białą maskę. W ramach wsparcia towarzyszy jej chłopak Richie (Jack Quaid). Czemu morderca wybrał akurat młodą Tarę Carpenter (Jenna Ortega)? Ta zagadka jest równie zawiła jak tożsamość mordercy. Ale to właśnie zgadywanka, który z bohaterów skrywa się pod maską, jest w tej serii zawsze najciekawsza. Już w pierwszych minutach twórcy przybliżają nam kilka prostych zasad panujących w slasherach, na które powinniśmy zwrócić uwagę. Wygłaszają je sami bohaterowie będący znawcami horrorów. Oczywiście, nie stosują się do tych praw, co ma dla nich opłakane skutki. Jednak to nie dla nowych aktorów widz idzie na Krzyk, a dla wysuniętych na pierwszą linię promocyjną członków oryginalnej obsady, czyli Neve Campbell powracającej jako niezwyciężona Sidney Prescott i Courtney Cox - dawniej wścibskiej reporterki, teraz popularnej prowadzącej program poranny w nowojorskiej telewizji. Jest też David Arquette w roli emerytowanego kapitana Deweya Rileya. Wszyscy pojawiają się w filmie - i to nie tylko gościnie - chociaż pierwsze skrzypce gra nowa gwardia. Twórcy bardzo ładnie to tłumaczą, tak jakby występowali na jakimś fanowskim konwencie Krzyku. Co ciekawe, nie mamy tu do czynienia ani z sequelem, ani z rebootem - to requel, który powstał z połączenia tych dwóch. Na szczęście ta fuzja pomysłów nie jest w żadnym momencie naciągana czy sztucznie wywołana chęcią zarobienia jedynie na naszej nostalgii. Historia jest spójna, a twórcy potrafią śmiać się ze swoich błędów. Wszyscy aktorzy świetnie się bawią, a ich entuzjazm rezonuje na widzów. Cieszy mnie także powrót Rogera L. Jacksona jako głosu kultowego mordercy. Gdy tylko słyszymy go w pierwszych minutach, wspomnieniami przenosimy się do 1996 roku. Kiedy padło tradycyjne pytanie: „Jaki jest twój ulubiony straszny film?”, uśmiechnąłem się pod nosem. Tak działa na nas nostalgia! Podobne odczucia miałem, gdy Han Solo po raz pierwszy pojawił się w produkcji Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy.
materiały prasowe
Reżyserzy Tyler Gillett i Matt Bettinelli znakomicie rozumieją oryginalne dzieło. Kopiują styl Wesa Cravena, ale robią to bardzo sprawnie. Nie wykorzystują przesadnie muzyki, by trzymać widza na krawędzi fotela. Starają się także nie nadużywać momentów, w których morderca czy ktoś inny znienacka wyskakuje zza rogu. Tak rozkładają akcenty, by w żadnym momencie nie przesadzić. Nowy Krzyk śmieje się trochę z własnej serii, trochę z fanów, a trochę z całego gatunku horrorowego. Pada tu wiele nawiązań do klasyki gatunku i jej analizy. Można powiedzieć, że film niesie za sobą pewne przesłanie, a gdy trzeba, mocno uderza w poważne tony. Pokazuje innym, w jaki sposób powinno podchodzić się do odgrzewania dawnych franczyz. Trzeba to robić z pomysłem, a także z poszanowaniem fanów i oryginału. Niby nie jest to innowacyjna receptura, ale wielu twórców o niej zapomina. Moim zdaniem nawet hardcorowi fani tej sagi będą wychodzić z kina zadowoleni.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj