Problemem tego odcinka jest kompletnie wtórna i pozbawiona ikry fabuła. Świetnie, że występują aż dwie postacie z Asgardu, ale wykorzystanie Lorelei jest okrutnie sztampowe. Motyw kobiety z mocą władania mężczyznami był eksploatowany wielokrotnie i przeważnie lepiej - choćby wiele lat temu w Stargate SG-1. Gdyby jeszcze twórcy Agentów... potrafili się bawić schematem, to brak oryginalnego pomysłu można by było wybaczyć, ale niestety tutaj polegli na całej linii. Jest przewidywalnie i bardziej banalnie niż w jakiejkolwiek produkcji Marvela. 

Postać Lorelei jest intrygująca i ma charyzmę, lecz jej wykorzystanie pozostawia wiele do życzenia. Momentami podejmuje absurdalne decyzje. Czy naprawdę w barze ktokolwiek z Asgardu mógłby pomyśleć, że Lady Sif nie poradzi sobie z kilkoma zwykłymi zakapiorami? Można rzec, że kwintesencją słabego poziomu tego odcinka jest pierwsza wspólna scena Warda i Lorelei. Przecież doskonale wyjaśniono na briefingu przed misją, jakie ma ona moce, więc dlaczego agent niczym niedoświadczony młokos z wzrokiem tęskniącym za rozumem w ogóle pozwala jej się do siebie zbliżyć? To się całości nie trzyma. Tutaj nie ma nawet co winić aktora, że dostaje w scenariuszu postać, której decyzje dalekie są od mądrych.

[video-browser playlist="634973" suggest=""]

Spotkanie Coulsona z Lady Sif jest pierwszym krokiem w kierunku odkrycia, kim był tajemniczy kosmita z poprzedniego odcinka. Wówczas, biorąc za podstawę komiksy Marvela, spekulowałem, że to Kree, gdyż wizualnie najbardziej przypominał tę rasę. Teraz, gdy nazwa ta pada z ust Lady Sif, wszystko zaczyna nabierać kształtu (zwłaszcza że czarny charakter Strażników Galaktyki należy do tej rasy, więc czemu by w jakiś sposób nie nawiązać do tego w serialu?). Na razie dostajemy niewiele informacji, więc trudno cokolwiek tutaj ocenić. Na plus wypada relacja Coulsona ze Skye, którzy tworzą duet szukający odpowiedzi. Zaskoczenie w scenie po napisach jest dość spore. Wygląda na to, że Melinda May pracuje bezpośrednio dla Fury'ego. Czyżby miała pilnować Coulsona i obserwować jego zachowanie? Bez wątpienia jest to wątek ciekawy i wart rozwinięcia.

Przed całkowitą porażką spowodowaną sztampowym pomysłem, marną akcją (pojedynek Lorelei z Sif to parodia...), bezceremonialnie drewnianym Wardem i brakiem emocji odcinek próbuje bronić się resztą bohaterów. Skye, Simmons, May, a nawet Fitz w scenach w samolocie pokazują się z dobrej strony i w żadnym razie nie irytują. Zaczynam odnosić wrażenie, że serial nabrałby rumieńców, gdyby pozbyto się Warda.

Agenci T.A.R.C.Z.Y. w swoim dość istotnym crossoverze z filmami bardzo rozczarowują, dostarczając odcinek wtórny, pozbawiony emocji i pomysłu.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj