Im dalej w las, tym lepiej – tak w skrócie można ocenić ostatnie kilka odcinków Legends of Tomorrow. Początek sezonu był naprawdę słaby, ale z biegiem czasu i pojawianiem się kolejnych bohaterów (i wrogów), serial nabrał uroku. Tego samego, co poprzedni sezon.
Legends of Tomorrow to najlepszy serial z całego Arrowverse – trudno z tym polemizować tym bardziej, że w całym szaleństwie związanym z podróżowaniem w czasie, likwidowaniem anachronizmów i tym podobnych rozrywek jest metoda. To zabawa konwencją, wydarzeniami historycznymi, a przy tym trochę formą, aż po liczne nawiązania do popkultury. I to się broni.
O tym, że dla Legend idą lepsze czasy (oczywiście na ekranie) pierwszy sygnał dostaliśmy w odcinku, w którym pojawia się nowy członek zespołu bohaterów – Zari, która jest nierozerwalnie połączona z Amayą, oraz kolejnym przeciwnikiem – Kuasą. Wszystkie wywodzą się z Zamezi i są połączone więzami krwi, a co za tym idzie – wszystkie mogą władać totemami, dzięki którym zyskują nadnaturalne moce. Jednak rzeczywistym powrotem do formy, jaką znaliśmy z poprzedniego sezonu, był odcinek zatytułowany
Phone home, a który skupiał się na bardzo młodej wersji Raya Palmera. Choć na pierwszy rzut oka nie było to widoczne, w całości odcinek mocno nawiązuje do słynnego filmu Stevena Spielberga
ET. Tak jak tam, tak i tutaj fabuła opierała się na ratowaniu małego obcego, który zagubił się na ziemi. Dzięki temu dostaliśmy chwilowy powrót wroga, z jakim bohaterowie Arrowverse mierzyli się w czasie ostatniego crossovera – Dominatorów, a właściwie jednej z przedstawicielek tego gatunku, która poszukiwała swojego dziecka. Co prawda odcinek nie był tak wybitny, jak dzieło Spielberga, ale przyjemność z oglądania była przednia.
Kolejny epizod przenosi nas do Londynu w 1897 roku, po którym grasował... wampir, a przynajmniej tak to wyglądało na pierwszy rzut oka, bo też okazało się, że każda ofiara była wykorzystywana przez ludzi Mallusa do ożywienia jednego z wrogów Legend – Damiena Darhka, który zginął pod koniec poprzedniego sezonu. O tej postaci trzeba powiedzieć jedno – tak jak była miałka i nudna jeszcze za czasów najgorszego sezonu w historii Arrow, tak teraz jest jedną z fajniejszych postaci całego Arrowerse. Odgrywający go Neal McDonough robi to z odpowiednim dystansem, z jakim robiony jest cały serial o Legendach, a przy tym w końcu potrafi wzbudzić grozę i niejako szacunek u Legend. W tym odcinku powrócił też Rip Hunter w wersji, jaką widzieliśmy w pierwszym sezonie – maniaka opętanego myślą o znalezieniu Mallusa (wtedy Randala Savage'a) i powstrzymania go. Przez to popełnia mnóstwo błędów i sprzeciwia się zasadom Biura Czasu, które sam przecież tworzył. Z tego powodu jego twór obraca się przeciwko niemu. W ten sposób na jakiś czas znów żegnamy się z tą postacią, choć pewnie nie na długi.
W tym samym epizodzie poznajemy kolejną postać zwerbowaną przez Mallusa – Eleanor Darhk, czyli córkę Damiena, którą gra oglądana niedawno w serialu
Supernatural Courtney Ford. Trzeba przyznać, że ich duet wygląda na ekranie naprawdę dobrze. Co prawda to nie to samo, co trójka Malcom Merylin, Eobard Thawne i Damien Darhk, ale i tu można bez ogródek powiedzieć, że interesujący wrogowie są połową sukcesu tego serialu.
Widać to w kolejnym odcinku Legend, który dzieje się w 1930 roku w Hollywood, gdzie dochodzi do anachronizmu związanego z kręceniem filmu o Helenie z Troi. Powód? Prawdziwa Helena z Troi pojawiła się w studiu, gdzie kręcono film i doprowadziła do wojny tym razem pomiędzy dwoma studiami filmowymi. W tym epizodzie wychodzi na jaw jeden z celów Mallusa – utrzymanie wszelkich anachronizmów wpływających na zmianę historii. Pewną wisienką na torcie w tym odcinku była zmiana ciał między Jaxem i profesorem Steinem. Cóż powiedzieć – było zabawnie i po raz pierwszy zobaczyliśmy, że aktor grający Jaxa – Franz Drameh, ma potencjał aktorski.
Ostatni z dotychczas wyemitowanych epizodów to wypisz wymaluj nawiązanie do jednego z największych hitów kina akcji - Predatora. Twórcy zresztą się z tym nie kryją od pierwszych scen, jak i później, kiedy Rory ze względu na sytuację musi się nazywać Schwarzenegger, czy też wprost bohaterowie mówią, że wszystko dzieje się jak w tym filmie (albo jak w
Terminatorze, bo i do tego nawiązują). Sprawcą całego zamieszania jest dawno nie widziany goryl Grodd, który chce doprowadzić do wybuchu III wojny światowej, wyniszczenia ludzkości i objęcia panowania nad planetą, gdzie będą żyły tylko goryle (czyli taka swoista wersja „Planety małp”). Legendom oczywiście udaje się zniweczyć jego plany, ale wydaje się, że tylko na chwilę, a Grodd stanie się kolejnym członkiem grupy tworzonej przez tajemniczego Mallusa.
Teraz czas na crossover pomiędzy wszystkimi serialami z Arrowerse, który znacząco nie wpłynie na dotychczasową jakość
Legends of Tomorrow. Ten serial cały czas trzyma bardzo fajny poziom dając nam sporo ciekawostek, easter eggów, nawiązań do popkultury i hitów światowego kina. Z każdym kolejnym odcinkiem i wprowadzaniem kolejnych bohaterów robi się też ciekawsza fabuła wyjątkowo w myśl zasady, że im więcej, tym lepiej. I oby tak było w kolejnych epizodach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h