W trzecim odcinku Reign dzieje się stosunkowo dużo. Maria, królowa Szkocji, stoi przed trudnym wyborem - musi zdecydować, czy jest w stanie pozwolić sobie na respektowanie własnych uczuć, czy też powinna o nich zapomnieć i na pierwszym miejscu postawić losy kraju. Na młodej królowej ciąży duża odpowiedzialność, z której dziewczyna zdaje sobie sprawę. Gdy więc na horyzoncie pojawia się przystojny książę Portugalii, który sojusz i potrzebne wojska może zapewnić od razu w zamian na małżeństwo, Maria musi rozważyć jego propozycję.
Osią fabuły są rozterki bohaterki i próby pomocy jej przez Franciszka. Przyszły król Francji jest zdeterminowany, by pomóc swojej narzeczonej, ale jego ojciec nie jest otwarty na taką możliwość. Franciszek musi więc z pokorą przyjąć kilka lekcji, by nauczyć się, że kierowanie się emocjami i sercem może być tragiczne w skutkach. Najlepiej przekonał się o tym jego przyrodni brat Bash, który musiał zapłacić cenę za decyzję, którą podjął niedoświadczony książę. Dodając do tego problemy lady Geer oraz lady Kenny, można powiedzieć, że głównym wątkiem odcinka jest odwieczny konflikt między sercem a rozumiem; między decyzjami, które wynikają z uczuć, a tymi, które dyktuje rozwaga.
[video-browser playlist="634139" suggest=""]
Reign to serial, który nie oferuje widzom niczego odkrywczego - wszystko to, co ma do zaoferowania ta produkcja, widzieliśmy już kilka razy i to niejednokrotnie w lepszej formie. Postacie są ugrzecznione, dialogi pełne sztuczności, warstwa historyczna stanowi zaledwie odległe tło fabuły, a momentami z ekranu wylewa się ogromny patos. Wydaje mi się jednak, że to wszystko wynika z konwencji Reign. Nie ma się wrażenia, że aspiruje on do czegoś większego, lepszego. Już w zamierzeniu twórców i scenarzystów miała to być infantylna opowieść o miłości i władzy, podana w wersji soft. Serial nikogo nie oszukuje - pierwsze trzy odcinki dokładnie pokazały, czego się spodziewać. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, by dobrze bawić się przy tej pustej wydmuszce, powinien jak najszybciej z jego oglądania zrezygnować.
Mam duży problem z oceną Reign, ponieważ wydaje się być jasne, że trzeba oceniać je, pamiętając o targecie konwencji, w której zostało zrobione, a przede wszystkim o kategorii guilty pleasure, do której należy. Nie można stawiać go na równi z poważnym produkcjami. Można jednak zastanowić się, czy ta Gra o tron dla nastolatków jest w stanie bawić jak Plotkara? Można polubić jej klimat, tak jak Hart of Dixie? I czy w końcu naprawdę nie ogląda jej się przyjemniej i bez zgrzytania zębami w porównaniu do obecnego sezonu Pamiętników wampirów?
Ja swoją odpowiedź już znalazłam i twierdzę, że cotygodniowe czterdzieści minut z Reign to dobry sposób na to, by wyłączyć myślenie i się po prostu zrelaksować. Szczególnie że serial ma świetną ścieżkę dźwiękową, w której można odszukać prawdziwe muzyczne perełki.