Bohaterką Life Sentence jest Stella (Lucy Hale), młoda kobieta, przed którą życie stało otworem. Jej świat zmienia się jednak kompletnie, gdy lekarze diagnozują u niej raka, którego nie da się wyleczyć. Zamiast czekać na śmierć, Stella decyduje się podejmować decyzje, których zawsze się bała i czerpać z życia tyle, ile się da. Wszystko wywraca się do góry nogami, gdy po czasie dziewczyna dowiaduje się, że jednak nie umiera. To oznacza zmianę planów i walkę z konsekwencjami swoich wyborów. Sam koncept jest bardzo ciekawy, ale słusznie obawiałem się, w jaki sposób zostanie to ograne. Tak naprawdę okazuje się, że cały motyw z chorobą nowotworową nie jest w ogóle potrzebny, a służy twórcom jedynie do postawienia bohaterki przed bardzo trudnym zadaniem, z którego z pewnością będzie próbowała wywiązać się przez cały sezon. Otóż jej mąż miał być facetem jej życia tylko na kilka miesięcy, bo tyle miała żyć bohaterka. Każdy z członków rodziny robił wszystko, by osłodzić Stelli ostatnie dni egzystencji na ziemskim padole. Nie mówiono zatem o problemach, które teraz jak grom z jasnego nieba spadły na naszą uroczą bohaterkę. To sprawia, że Stella uderzona z zaskoczenia tymi wszystkimi wydarzeniami zastanawia się nad sensem swojego życia. Wcześniej nie było specjalnie potrzeby, by się nad tym głowić, któż bowiem będzie rozmyślał nad swoim jestestwem, skoro zostało mu kilka godzin? Life Sentence próbuje momentami zahaczać o poważniejsze tony, ale wychodzi to raczej kiepsko i nie sądzę, by na dłuższą metę udało się w tej materii powiedzieć coś więcej. Klimat serialu jest raczej kolorowy jak sama bohaterka, a całość niezwykle sielankowa. Ot, kilka rodzinnych problemów, które zostaną pewnie szybko zażegnane, byle do końca pierwszego sezonu. Bardziej niż oglądanie bohaterki radzącej sobie z nową rzeczywistością, ciekawe będzie obserwowanie, w jaki sposób twórcy będą chcieli poprowadzić całą historię. Trudno uwierzyć, że całość będzie opierać się jedynie na rozwiązywaniu problemów rodzinnych. Nie sądzę, by oglądanie Stelli uczącej się pierwszego w życiu zawodu było w jakimś stopniu atrakcyjne. Także wątki pozostałych członków rodziny nie są czymś ujmującym i choć to był dopiero pierwszy odcinek, całość nie nastraja optymistycznie. Całość ogląda się całkiem dobrze ze względu na sielankowy klimat i bogatą w wątki narrację, która uderza kolejnymi wyzwaniami w bohaterkę niczym kolejne klocki z Tetrisa. Momentami trudno jest jednak zawiesić niewiarę, kiedy rodzina Stelli okazuje się być jedną z dziwniejszych w amerykańskiej telewizji. Naprawdę, są rodziny z tak pokręconymi problemami? Nie wypada skreślać po pierwszym odcinku żadnego serialu, ale postawiłbym ostatnie pieniądze, że Life Sentence nie zaprezentuje nic nowego ani w humorystycznym poruszaniu poważnych tematów, ani w byciu zwyczajnym, serialem obyczajowym. Ot, kilkadziesiąt minut spędzonych z uroczą bohaterką, która za wszelką cenę będzie chciała ułożyć życie swoje i swojej rodziny.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj