Okładka Bez sprawiedliwości z pewnością wzbudza zaciekawienie. Wygląda na to, że jeden zespół stworzyli Batman, Deathstroke, Lobo, Lex Luthor plus mniej znany na tle tych starych wyjadaczy, Beast Boy. O co tu chodzi?
Chodzi przede wszystkim o to, że tuż przed
Bez sprawiedliwości miał miejsce niezwykle istotny dla uniwersum DC event,
Batman: Metal. Ta seria Scotta Snydera i spółki to komiks dziwaczny, nierówny, miejscami bełkotliwy, ale na swój sposób fascynujący, bo mający źródło inspiracji w pokręconej psychice Bruce'a Wayne'a. To jego psychicznymi koszmarami żywiło się Mroczne Uniwersum, które nagle zaatakowało znany nam wszechświat superbohaterów. I było naprawdę bardzo blisko klęski, ale jakimś cudem (jak zwykle zresztą) herosom udało się wygrać to starcie. Choć okupione zostało wieloma konsekwencjami.
O jednej z takich konsekwencji opowiada właśnie
Liga Sprawiedliwości: Bez sprawiedliwości. Oto podczas walk z siłami Mrocznego Uniwersum, na krańcach wszechświata uległa pęknięciu tak zwana Ściana Źródła, co poskutkowało, jak to obrazowo opisuje jeden z superbohaterów - rozdarciem wszechświata. Tym samym zostały uwolnione cztery starożytne istoty o potężnych zdolnościach - Cud, Mądrość, Tajemnica, Entropia. Brzmi to z jednej strony cudacznie, z drugiej intrygująco, bo taki pojedynek może być iście epicki. I rzeczywiście jest.
Główną rolę w tej rozgrywce pełni tak naprawdę Brainiac (wyglądający tu bardziej ludzko niż w starszych komiksach), który ma skomplikowany, precyzyjny plan na stawienie czoła i pokonanie tych czterech boskich w zasadzie istot. Manipuluje w widowiskowy sposób bohaterami DC, ostatecznie tworząc z nich cztery mieszane drużyny. W każdej z nich spotkamy zarówno bohaterów i antybohaterów, ale jedynie takie połączenie sił może przynieść sukces. Niestety, ta rozgrywka z biegiem czasu wcale nie przebiega zgodnie z założeniami i niebezpieczeństwo tylko się potęguje.
Generalnie, podczas lektury dosyć często wzdychamy, bo event wydaje się być zwykłym skokiem na kasę. Oto jest okazja by pokazać pokaźną liczbę postaci DC, na dodatek muszących współpracować, stąd też na okładce ten niecodzienny zestaw w postaci Drużyny Entropii. Z tymże
Bez sprawiedliwości nie jest rozbudowanym eventem, składa się raptem z czerech zeszytów, co można potraktować jako wadę - bo nie poświęcono więcej czasu na rozbudowę poszczególnych wątków i jednocześnie zaletę - bo czujemy ulgę, że tak szybko się kończy. Nie pomaga w odbiorze fakt, że rysunki są dziełem kilku artystów. Brak graficznej jednolitości wybija często z rytmu i czasami sceny, które winny oddać powagę sytuacji, przez cartoonowość stylu (
Riley Rossmo i
Marcus To) są mało wiarygodne. Szkoda, że całej serii nie narysował
Francis Manapul, który w tym zestawie artystów spisał się najlepiej.
Co do artystów, to
Scott Snyder i
James Tynion IV nie spisali się najlepiej. Snydera droga w DC jest zresztą zadziwiająca. Odkąd tchnął sporo świeżości w uniwersum DC z biegiem czasu zaczął rozmieniać się na drobne i stracił gdzieś polot, którym charakteryzował się znakomity
Trybunał Sów. Trzeba mu jednak oddać honor i przyznać, że ciekawie i intrygująco rozbudowuje postać Batmana, choć czasem razi jego pisarska toporność. Razem z Tynionem IV tworzą kontrowersyjną twórczą parę, mocno skupioną na rozbudowie uniwersum DC do tego stopnia, że zwyczajnie zapominającą o przejrzystości wizji. Stąd też
Bez sprawiedliwości wydaje się przez długi czas niepotrzebnym eventem marnującym czas czytelnika i dodatkowo kopiującym rozwiązania
Jonathana Hickmana z
Marvel Now. Twórcy na szczęście odkupują winy w końcówce, stawiając wszechświat superbohaterów w nowej sytuacji, takiej, w której wszystko może się zdarzyć. Oby twórcy tej możliwości nie potraktowali dosłownie tylko z rozmysłem, którego podczas lektury
Bez sprawiedliwości zdawało się im brakować.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h