Jestem święcie przekonany, że 3. odcinek serialu Loki niejednego z Was wprawi w konfuzję. Na pierwszy rzut oka jest tu przecież wszystko to, czego powinniśmy oczekiwać po dobrze poprowadzonej historii: znakomicie wykorzystana konwencja przygodowa, krajobraz nadchodzącej zagłady, ekranowa chemia pomiędzy tytułowym antybohaterem a Sylvie, mniej lub bardziej zaciekłe jatki, wysublimowane żarty, wyciągane niczym królik z kapelusza czary-mary i niewątpliwy urok, który roztaczają przed nami protagoniści. Problem powstaje jednak w momencie oceny sumy powyższych elementów.  Z całą pewnością znajdą się tacy, których 40-minutowa, narracyjna dygresja i odejście od zasadniczej osi fabularnej produkcji pozostawią obojętnymi. Nie licząc bodajże jednej istotnej sceny, w trakcie której dowiadujemy się prawdy o pracownikach TVA, wizyta na Lamentis-1 z punktu widzenia całości opowieści może wydawać się zbędna. Z drugiej strony gdzieś z tyłu głowy pojawia się wrażenie, że pomysłodawca serialu Michael Waldron nawet w tej ucieczce od sedna historii ma jakiś skrzętnie ukryty plan. Przyjdzie jeszcze czas, by to przypuszczenie zweryfikować; na razie pozostaje nam tylko wznieść z Lokim jeszcze jeden toast, wdać się w dysputę na temat miłości i nucić asgardzkie przyśpiewki.  W Lamentis teoretycznie nic się nie dzieje, ale na ekranie i tak co chwilę obserwujemy jakieś pląsy czy inne wygibasy. Bóg podstępu rusza tropem Sylvie – walka pomiędzy nimi prowadzi do patowego położenia, które ostatecznie przerywa zupełnie przypadkowe przeniesienie bohaterów na planetę Lamentis-1 z 2077 roku; ta zostanie lada moment zniszczona przez zbliżający się do niej Księżyc. Protagoniści szukają drogi wyjścia z – wydawałoby się – tragicznego położenia, przy okazji odkrywając siebie nawzajem. Rozprawiają o magicznych sztuczkach, własnych matkach, sensie miłości i walce z TVA, a ich relacja zaczyna w ekspresowym tempie ewoluować. Niby dopiero co się spotkali, choć momentami zachowują się tak, jakby znali się lepiej niż łyse konie. Jest coś ujmującego w zawiązywanym przez nich naprędce sojuszu, który ma jednocześnie pragmatyczne i irracjonalne podłoże. W ogień za sobą nie skoczą, wszak to aż do bólu wyrachowane istoty, a jednak i tak chcesz im kibicować dzięki wpisanej w te postacie mieszance czaru, zawadiackości i oryginalnego stylu. Ot, osobliwe połączenie przygód Indiany Jonesa z Miłością, szmaragdem i krokodylem, w którym za romantyczne tło robi widok walącego się na głowy księżyca. 
Źródło: Marvel/Disney+
+2 więcej
Kevin Feige wraz ze swoją świtą przyzwyczaili nas do tego, że w dotychczasowych, pełnoprawnych serialach MCU pojawia się dygresyjny w wydźwięku odcinek, który symbolicznie pełni rolę fabularnego przystanku, mającego docelowo porządkować naszą wiedzę na temat historii. Nie jestem jednak przekonany, czy w dopiero pączkującej opowieści o Lokim zdecydowanie się na taki obrót spraw na tym etapie było potrzebne. Spójrzmy prawdzie w oczy: wciąż nie znamy ani motywacji, ani pełnej genezy Sylvie, więc przedstawienie tej postaci jako "starej, dobrej znajomej" może być odrobinę niezrozumiałe, tym bardziej że jeszcze przed tygodniem zakładano jej szaty bezlitosnej oprawczyni. Na całe szczęście Lamentis broni się fantastycznie poprowadzoną relacją protagonistów i ornamentami; nadchodzący koniec świata prezentuje się na ekranie nadzwyczaj pięknie, w czym pomaga jeszcze sięgnięcie po tonację wizualną jawiącą się jak mikstura cyberpunku, utopijnych wizji przyszłości i space opery. Jednym z najlepszych momentów odcinka jest zresztą pozorująca mastershot finałowa sekwencja, w czasie której Loki i Sylvie bezskutecznie próbują wydostać się z planety. Dodajmy do tego fakt, że scenarzyści znów są w formie, na co dowodem stają się inteligentne żarty i frywolne podejście do narracji. Bóg podstępu pije na umór, tracąc nad sobą kontrolę, ale złego słowa i tak na niego nie powiesz - przecież jest tylko "pełny". Energiczny i krnąbrny tandem Lokiego i Sylvie ogląda się dobrze również dzięki popisom Toma Hiddlestona i Sophii Di Martino, którzy w trymiga odnaleźli nić porozumienia i postanowili urządzić sobie unikalny pojedynek na aktorskie warsztaty.  Nazwijmy rzeczy po imieniu: wystawienie Lamentis właściwej oceny jest obecnie nadzwyczaj trudne – nie znamy bowiem fabularnego umocowania tego odcinka na przestrzeni całego sezonu. Owszem, ujawnienie, że pracownicy TVA są wariantami i nie zostali stworzeni przez Strażników Czasu, ma olbrzymie znaczenie dla historii, jednak chciałoby się już teraz poznać konsekwencje tej rewelacji. Wydaje się, że najlepsze podsumowanie ostatniej odsłony Lokiego płynie z wykładni boga podstępu w kwestii miłości: jest jak sztylet, w którym możesz się przejrzeć, a który może zniknąć z Twoich oczu. Czy Lamentis to tylko sztuczka, iluzja, jaką zechcieli podzielić się z nami twórcy? A może to ustawienie podwalin pod istotny dla opowieści element? Tak czy inaczej, zagłębianie się w psyche Lokiego i wędrówka po jego emocjonalnym labiryncie wciąż są dla widzów magnetyczne. Wam i sobie życzę, abyśmy najbliższych dni nie spędzili na debacie o oficjalnie potwierdzonej w ostatniej odsłonie serii biseksualności antybohatera. Lepiej będzie poczekać na "jeszcze jeden" – i kufel, i odcinek. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj