Łowcy trolli: Przebudzenie tytanów to wielka kulminacja trzech seriali animowanych Netflixa. Czy udana?
Łowcy trolli: Przebudzenie tytanów jest kulminacją historii opowiadanej w trzech serialach animowanych:
Łowcy trolli: Opowieści z Arkadii,
3 nie z tej ziemi: Opowieści z Arkadii oraz
Czarodzieje: Opowieści z Arkadii. Mówi się, że to takie "Avengers" tego uniwersum, bo wszyscy bohaterowie łączą siły, by ostateczne pokonać zło mogące zniszczyć ludzkość. Konstrukcja historii nawet zaskakuje, bo nikt tutaj nie bawi się w żadną ekspozycję. Najpierw dostajemy kreatywne streszczenie wydarzeń z trzech seriali w postaci opowieści jednego z bohaterów, co samo w sobie jest niezłe i nadaje temu innej perspektywy. Później jesteśmy rzucani w nieprzerwany wir akcji, jakby sam film stał się końcówką widowiskowej superprodukcji. Czuć stawkę wydarzeń, która jest większa niż do tej pory, a twórcy, wykorzystując motyw śmierci, dają nam do zrozumienia, że ta historia nie jest tak kolorowa i prosta, jak można byłoby sądzić.
To nie oznacza, że nie ma tutaj momentów zwalniających tempo. Jest sporo humoru, a w centrum jest Palchuk. Ewolucja związku z kosmitką daje temu filmowi najbardziej szalone i śmieszne sceny. Oczywiście, jak to przy widowiskach bywa, padają jakieś żarty tu i ówdzie dla rozluźnienia, ale w większości jest to trafione i ma swoje miejsce. Gdy ma być poważnie, twórcy utrzymują odpowiednią atmosferę.
Są również rzeczy oparte na relacjach, które wywołują duże emocje. Czuć je bardzo wyraźnie w kontekście związku łowcy trolli z Claire oraz Tobkiem. Te dwie relacje stają się sercem opowieści, ale nie są też jedynym tego typu motywem. Po prostu w porównaniu do innych te dwa mają najmocniejszych wydźwięk. W kwestii emocjonalno-fabularnej trochę męczy banalne ukazanie dość schematycznych dylematów moralnych Jima. Jest to dość oczywiste i typowe, gdy Jim utracił moc i musi odkryć, że bez niej nadal jest bohaterem. Motyw ograny, ale samo w sobie to nie jest złe, bo problem polega na dość prostym odtworzeniu tego pomysłu. Dlatego Jim częściej irytuje, niż sprawdza się w takich momentach.
Wiemy, że tworzenie całego świata jest nadzorowane przez
Guillermo del Toro. W serialach jego styl był odczuwalny, ale dopiero w filmie
Łowcy trolli: Przebudzenie tytanów wybrzmiewa on w całej krasie. Tyczy to się wątku tytanów, których ogrom, ciężar i majestatyczność nasuwa naturalne skojarzenia z
Pacific Rim reżysera. Zwłaszcza że dochodzi do walk gigantów (kawałek góry jako maczuga!) oraz użycia "tajnej broni" Varvatosa. To wówczas film nabiera widowiskowości i niesamowitego klimatu, bo pokazuje lepszą jakość rozrywki niż w serialach. Dzięki temu i dość zabawnemu faktowi, że Arkadia jest centrum wszechświata, finał
Przebudzenia tytanów to majstersztyk rozrywki, jakiej po tym uniwersum oczekujemy. Efekciarsko, emocjonująco i - w tym przypadku - zaskakująco.
Jedyne, do czego tak naprawdę mogę się przyczepić, to samo zakończenie, które wydaje się niepotrzebne. Zaprzepaszcza ono całemu emocjonalnemu wydźwiękowi historii i ofierze, jaką bohaterowie ponieśli, by uratować świat. Przez to też po seansie pozostaje jakiś lekki niesmak. To wygląda tak, jakby twórcom zabrakło odwagi, więc wcisnęli na siłę szczęśliwe zakończenie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h