Nie mam szczęścia do nowych (a w zasadzie starych, bo pierwsze wydanie to 1953 rok) albumów z tej serii. Recenzowany tom to kolejne z wczesnych dzieł Morrisa, twórcy głównej postaci. Kreska mocno różni się od tej, do której przywykliśmy w późniejszych albumach. To jeszcze czasy przed zaproszeniem do współpracy pisarza Goscinnego i wyprostowaniem życia nieco nieokrzesanego jeźdźca. Lucky Luke nie jest tutaj jeszcze powszechnie znanym na Dzikim Zachodzie rewolwerowcem i reputację dopiero zaczyna sobie wyrabiać. W tomie są dwa opowiadania na temat zdobywania renomy, a oba łączy postać Pata Pokera, eleganckiego oszusta w karty i admiratora szybkich rozwiązań sporów typu: kulka lub stryczek. W pierwszej historii nasz samotny kowboj na wiernym Jolly Jumperze przybywa do Red City (nazwa ma pochodzić od okolicznej gleby zroszonej krwią przedstawicieli prawa) i obejmuje tam stanowisko szeryfa, co powoduje ciąg spięć z antagonistą i jego niezbyt rozgarniętą szajką. Bandyci oczywiście będą mnożyć najrozmaitsze próby eliminacji przybysza z gwiazdą na piersi. W drugiej opowiastce bohater nawiedza kolejne miasteczko na krańcach cywilizacji, a mianowicie Tumbleweed. W Tumleweed nie lubi się pasterzy owiec, którzy denerwują kowbojów. Lucky Luke zaraz po przyjeździe zadziera z miejscowym zabijaką o pseudonimie Angel Face. Tymczasem w mieścinie pojawia się Pat Poker, który wydostał się z więzienia, w którym umieścił go Luke. Zawiązuje on pakt z Angel Face’em, a samotny kowboj musi wyręczyć w pracy federalnego szeryfa. Doprowadzi to do wielu perypetii.
Źródło: Egmont
Że coś jest nie do końca tak, mogłem się domyślić po tym, że Luke używa skunksa przeciwko łotrom (przemawiając do niego pieszczotliwie „Śmierdziuszku”), by potem bez skrupułów trafić go pociskiem. To jest Lucky Luke, którego dzieci raczej nie znają. Wali berbeluchę o nazwie „Krew pumy” z kufli do piwa, a pet mu nigdy nie wypada z gęby o nonszalanckim wyrazie. Dowcipy szybują gdzieś w okolicach klepiska w stajni - przykładem oklepana staruszka, która napadnięta wymachuje koltami i wrzeszczy o bezbronnej kobiecie.
Ta część przygód Lucky Luke’a to niewątpliwie reprezentant starej szkoły, gdy jeszcze ciężko było rozróżnić, kto na Dzikim Zachodzie jest tak naprawdę zły, a kto dobry. Świat bez ostrego podziału na czerń i biel, ale już z zarysowującymi się regułami. Bang Bang Lucky Luke, Bang Bang Lucky Luke, Oh sacré Lucky Luke!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj