Lucyfer wskrzesza brata Kaina – Abla, który trafia do ciała kobiety. To wydawałoby się dobry pomysł na epizod pełen zabawnych gagów. Ostatecznie wychodzi tak jak z reguły to bywa, czyli bardzo średnio.
W tym sezonie dobre, wciągające odcinki
Lucifer to jednak rzadkość. Większość jest robiona na jedno kopyto, gdzie humor ma się opierać na narcystycznej wręcz głupocie głównego bohatera, któremu asystuje reszta postaci znajdujących się w serialu. Trwa ciąg dalszy próby uśmiercenia Kaina. Tym razem, by zagrać na nosie Bogu i zdjąć z niego klątwę, Lucyfer wpada na pomysł wyciągnięcia duszy Abla z piekła, wsadzić ją w ciało jakiegoś staruszka, który właśnie dogorywa i w ten sposób sprawić, że klątwa zostanie zdjęta. Oczywiście nic nie idzie po jego myśli, zwłaszcza że moment wskrzeszenia uśmierconego millenia temu brata zbiega się z kolejną sprawą kryminalną w Los Angeles, gdzie ofiarą zostaje kobieta. Jak się można było zawczasu domyśleć, dusza Abla trafia nie do tego ciała, co powinna.
Teoretycznie w dobrze skręconej komedii czy sitcomie, byłby to idealny moment na serię zabawnych scen i gagów. Tu niestety tak się nie stało, a momentami (zwłaszcza w przypadku Abla), humor był po prostu na żenująco niskim poziomie. Szkoda, bo twórcy po raz kolejny marnują coś, co ma niezły potencjał. Jedyne, co im się tak naprawdę udaje, to przedstawienie tego, jak wyglądało „życie” Abla w Piekle oraz jak wygląda torturowanie dusz. Tak, co prawda mieliśmy już tego przykłady w jednym z ciekawszych odcinków, kiedy dziennikarz przeżywał cały czas ten sam moment swojego życia, czy wiemy to z relacji Charlotte. Tu jednak dowiadujemy się, że „fabuła” pętli może być zmieniana poza samym finałem. To akurat uzasadniało to, dlaczego Abel znał język angielski (i wiele innych) oraz to, jak szybko jednak odnalazł się w nowej rzeczywistości. I w tej kwestii to właściwie tyle, jeśli chodzi o innowacje, ponieważ reszta była do bólu przewidywalna. No, może poza samym zakończeniem.
Epizod tradycyjnie już skupiał się głównie na relacjach między bohaterami i – miejmy nadzieję, finiszował już na dobre z trójkątem miłosnym pomiędzy Maze, Amenadielem oraz Lindą. W poprzednim epizodzie owszem, ta trójka dostarczyła nam niezłej rozrywki, ale im dłużej ten wątek trwa, tym mniej znośnym się staje. Sama Maze w roli zazdrośnicy jest do zniesienia (zresztą to chyba najlepiej wykreowana postać w tym serialu), to już ckliwy Amenadiel i dość płaczliwa Linda to już gruba przesada.
Zapowiada się, że znów będzie wszystko też zmierzać ku odbudowaniu wątku miłosnego między Lucyferem i detektyw Decker. Przerabianie tego po raz kolejny robi się już zwyczajnie nudne, a finał zapewne będzie podobny do poprzednich sezonów – w ostatniej chwili coś sprawi, że między nimi znów wyrośnie mur nieufności. Poza tym nie ma co się czarować, to już się robi zwyczajnie nudne.
Na koniec wrócę jeszcze do Maze, która ponownie była ozdobą każdej sceny tego serialu. Jej bezkompromisowość oraz cynizm mocno wyróżniają się na tle wszystkiego, co oglądamy w
Lucyferze. Jestem skłonny nawet stwierdzić, że jeśli przez pierwsze sezony to Tom Ellis grał w tym serialu pierwsze skrzypce, to dziś robi to Maze. Co ważne, robi to o wiele lepiej, niż główny bohater i to mimo wszystko dość smutna konkluzja pokazująca, że potencjał głównego bohatera jest już do cna wykorzystany. Choć może się mylę i za chwilę twórcy uraczą nas epizodem, który rozwali widza na łopatki. O tym przekonamy się prędzej czy później.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h