The Last Heartbreak przedstawia po raz pierwszy od wielu odcinków (jeśli nie wszystkich w ogóle) interesującą sprawę kryminalną dotyczącą seryjnego zabójcy, którego celem są pary, gdzie przynajmniej jedna z osób zdradza swojego partnera. Przy tej okazji dostajemy retrospekcję z życia Kaina, który jak się okazuje – nie pierwszy raz stoi na straży prawa w Los Angeles. Odcinek dobrze się komponuje z rodzącym się między nim a detektyw Decker uczuciem. I to właściwie tyle tego wszystkiego dobrego, bo sam epizod wciąż skupia się głównie na Lucyferze (choć tym razem widać, że twórcy starają się mocno ograniczyć jego obecność na ekranie), który znów prowadzi wewnętrzne rozkminki na temat samego siebie (w przeważającej części) dochodząc do tego, że pora przestać być tak samolubnym, jak to było do tej pory. Dzieje się tak zwłaszcza w przypadku jego relacji z panią detektyw, w której wspaniałomyślnie decyduje się na „odstąpienie” jej Kainowi. To wszystko byłoby bardzo wiarygodne, gdyby nie kolejny epizod, który na szczęście mocno zyskał dzięki skupieniu się na postaci Maze. Orange is the New Maze potwierdził jedno, że ta bohaterka przerosła w tym serialu wszystkich. Po raz kolejny Maze świeciła i przyćmiewała zwłaszcza coraz nudniejszego Lucyfera. Wsadzenie jej w samo centrum wydarzeń było strzałem w dziesiątkę, dzięki temu nieszczególnie przejmowaliśmy się tym, co dzieje się „obok” - dalszymi rozterkami Lucyfera, rozkwitem związku Decker z Piercem czy odkrywaniem prawdy o sobie przez Charlotte. Dodatkowo perypetie Maze wprowadzały często zabawne gagi, których w ostatnich odcinkach tak mocno brakowało. Niestety, ale oglądając kolejne epizody Lucyfera, ma się wrażenie graniczące z przekonaniem, że twórcy nie potrafią udźwignąć większej liczby epizodów. Często nie mają na nie pomysłów, przez co całkiem fajne odcinki są przeplatane gniotami. Trudno też im zaufać w kwestii samego Lucyfera, który zaczyna przechodzić niewielką przemianę w swoim charakterze. Już niejednokrotnie udowadniali, że są to chwilowe momenty słabości Lucyfera, który i tak potem wraca do klasycznego „ja” - egocentrycznego (niestety) półgłówka, a to już się naprawdę zdążyło mocno przejeść chyba każdemu. Cieszą więc odcinki poświęcone Maze, która jest jedyną postacią w tym serialu z jajami, choć jak pokazał ostatni epizod, ma też uczucia, które da się złamać. Jednak w jej przypadku jest to bardziej przekonywujące, niż w przypadku wspaniałomyślnego Lucyfera. Słowem końcowym – Lucifer potrafi zamęczyć słabymi i przewidywalnymi epizodami, czasem serwując prawdziwe perełki. Brakuje jednak stałego poziomu, bo jak do tej pory mieliśmy spory rozrzut – od mielizny po fajnie historie. Tych drugich sobie należy życzyć jednak więcej, bo może być trudno wytrzymać do samego finału tego sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj