Lucifer często jest serialem przeciętnym wtedy, kiedy twórcy w pełni opierają się na nudnych schematach gatunku kryminałów. Dodając do tego dość irytujące klisze w kreowaniu tytułowego bohatera, gdy na przykład ten uprze się na jednym temacie i z uporem go wałkuje. Ten serial pokazał, że jest o wiele ciekawiej, gdy twórcy zaczynają łamać schematy i bawią się konwencją. Tak już było kilkakrotnie w tej serii, tak jest i teraz. Dzięki temu znów dostajemy przednią rozrywkę. Poznajemy Reese'a Getty'ego, dziennikarza śledczego, który staje się głównym bohaterem odcinka. Cała historia opowiadana jest z jego perspektywy, a to pozwala spojrzeć na wszystko, co prezentuje ten serial z ciekawym dystansem. Tyczy się to przede wszystkim Lucyfera oraz jego współpracy z policją. Reese obserwuje każdy jego krok, szukając potknięć i dowodów na jego nikczemność, a to stawia naszego bohatera w zupełnie innym położeniu. Jako człowieka kradnącego żonę mężczyzny i diabła, który wzbudza irracjonalny, paniczny lęk w Reesie, jakiego ten nie jest w stanie wyjaśnić. To sprawia, że wydźwięk całej fabuły jest zupełnie inny, bo intrygujący, oferuje świeże spojrzenie i dobrą rozrywkę. Znakomitym i zaskakującym ruchem jest zrobienie z Reese'a byłego męża Lindy, czyli pani psycholog Lucyfera. To stanowi punkt wyjścia dla jego konfliktu z tytułowym bohaterem, dzięki czemu fabuła rozgrywa się na przestrzeni wielu miesięcy. Tak jakby w tle do całego serialu. Ma elementy humorystyczne (wątek torby z seks zabawkami), ale ma też elementy grozy, które pokazują Lucyfera jak potwora, którego można się bać. Jeśli się nie mylę w scenie przesłuchań, gdy Reese widzi prawdziwe oblicze diabła, po raz pierwszy twórcy pokazali go dłużej w pełnej okazałości. I jest to trochę rozczarowujące, bo do tej pory był to szybki "przerażający" rzut okiem, że nawet nie mogliśmy przetrawić obrazu, by uznać, czy w istocie jest straszny. Tutaj ta charakteryzacja jest dziwaczna, mało potwora i wcale nie tak budząca grozę. Ja rozumiem, że strach wzbudzany przez Lucyfera wynika z wewnętrznych mocy, ale skoro już chcieli go nam pokazać w takiej okazałości, mogli trochę bardziej się postarać, bo trochę to rozczarowuje. Końcowy wydźwięk tego odcinka jest majstersztykiem twórców serialu. Gdy okazuje się, że cała fabuła to tak naprawdę powtarzającego się piekielne cierpienia Reese'a, wszystko nabiera innego znaczenia. Szczególnie,że przecież w jednej scenie Lucyfer wyjaśnia, na czym to wszystko polega. Takim sposobem całość jest w pewnym sensie słodko-gorzka, bo Reese potrafił wzbudzić jakąś sympatię i współczucie w swoim szaleństwie i obsesji. Dzięki temu odcinek wywołuje inne emocje, niż do tej pory mogliśmy oczekiwać po tym serialu. Lucyfer potrafi dać lekką, przyjemną rozrywkę, taką jak oczekuje, a ten odcinek pokazuje, że twórców wciąż stać na dobre pomysły, urozmaicające ten serial. Oby tak dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj