Pierwszy sezon Luke Cage (w tytułowej roli Mike Colter) uważam za niezbyt udany. Przeważała tam nuda. Twórcy starali nam się przedstawić obrońcę z Harlemu jako idealnego obywatela stającego w obronie słabszych. Ta wizja mocno odbiega od tej znanej z komiksów i może dlatego mnie tak drażniła. W drugim sezonie twórcy poczynili pewne postępy. Na wizerunku naszego bohatera zaczynają pojawiać się rysy. Coraz częściej przegrywa on batalie z własnym gniewem. W dużej mierze odpowiedzialna jest za to szefowa lokalnej mafii, czyli Mariah (Alfre Woodard), która dobrze wie, jak sprowokować Cage’a by ten wpadł w szał. Sam bohater powoli nie wytrzymuje presji popularności jaką przyniosły mu jego heroiczne czyny. Jest cały czas na celowniku i to nie tylko przestępców, ale także zwykłych mieszańców, którzy swoimi telefonami cały czas go nagrywają, licząc na to, że uchwycą moment, w którym puszczają mu nerwy. Zaczyna być taką postacią jaką chciałem oglądać od początku. Pierwszy odcinek wyreżyserowała Lucy Liu i widać, że niezbyt interesuje ją sam bohater. Aktorka i reżyserka postanowiła bardziej skupić się na społeczności Harlemu. Pokazaniu jak ona wygląda, jak funkcjonuje, jakie ma problemy i dlaczego w błyskawicznym tempie przyjęła Luke’a jako swojego zbawcę. To trochę taka pocztówka z Harlemu, choć jest jedna bardzo fajna scena, w której Luke rozprawia się z di;erami, z góry wiedzącymi, że nie mają szans w tym starciu, ale chcącymi zachować twarz przed kolegami mówiąc, że przynajmniej próbowali. Liu w rozmowie z nami sama przyznała (wywiad w nadchodzącym Wydaniu Weekendowym), że nigdy nie czytała komiksu, a wiedzę o postaci czerpała wyłącznie ze scenariusza, który dostała od showrunnera Cheo Hodari Coker, i to niestety czuć. Nie jest to jakiś mocny zarzut, po prostu jej spojrzenie nie pasuje trochę do tego serialu choć jest bardzo interesujące. Generalnie pierwsza połowa tego sezonu to takie powolne budowanie napięcia i przedstawianie nowych i starych bohaterów. Dużo czasu poświęca się tu nowemu antagoniście zwanym Bushmasterem. Ma on bardzo podobne moce do tytułowego bohatera, ale nie jest tak wielbiony przez tłumy i to go doprowadza do szewskiej pasji. Nienawidzi Cage’a za jego popularność. Śmiem nawet twierdzić, że gdyby nie ego, które nie pozwala mu się pogodzić z tym, że nie jest jedynym niezniszczalnym człowiekiem w Harlemie, może nawet zostałby superbohaterem. Niestety, rzeczywistość wygląda inaczej. Zazdrość stawia go po drugiej stronie barykady. Jeśli nie może być wielbiony przez tłumy, to postanawia zgładzić herosa i sprawić by społeczność się go bała. Trzeba przyznać, że motywacja Bushmastera jest znakomicie przedstawiona i scenariuszowo świetnie dopracowana. Coraz bardziej podoba mi się podejście Marvela do swoich czarnych charakterów, w których nie są oni zwykłymi socjopatami, ale ludźmi którzy mają jakiś plan i po prostu dążą do niego za wszelką cenę. Twórcy wprowadzają także wiele drugoplanowych postaci, które mają urozmaicić opowiadaną historię i sprawić miłośnikom komiksów dodatkową frajdę. Tak jest chociażby w przypadku Misty Knight (Simone Missick). Od kiedy tylko pani detektyw straciła ramię czekaliśmy na moment, gdy dostanie mechaniczną protezę i dołączy do szeregu bohaterów. Droga do tego jest długa, ale doczekamy się tej chwili, w której ramie w ramię z Lukiem będzie siać postrach wśród lokalnych bandytów. Na chwilę pojawia się też Danny Rand (Finn Jones) zwany również Iron Fistem i jest to bardzo fajny zabieg. Wiem, że ta postać nie budzi pozytywnych emocji wśród fanów, ale akurat sceny z Defendersów, w których Rand przerzuca się z Cagem „uprzejmościami” uważam za bardzo udane. Teraz mamy z tego powtórkę. Są to też, tak mi się przynajmniej wydaje, lekkie podwaliny do tego, by przygody obu tych bohaterów połączyć w jeden serial inspirowany serią komiksów Heroes for Hire. Mogłaby ona zastąpić na przykład The Defenders, którzy chyba zakończyli swój żywot i można ich traktować raczej jako event specjalny, a nie oddzielny serial. Druga połowa serialu ma dużo lepsze tempo przez co ciekawiej się ją ogląda. Dochodzi do starć, na które czekamy od kiedy tylko pewne postaci pojawiają się na ekranie. Widać również, że twórcy dużo większa wagę przyłożyli do tego, by starcia Cage’a były bardziej komiksowe i widowiskowe. Zostały ciekawie wymyślone i nie mają w sobie tej powtarzalności starć z pierwszego sezonu. Generalnie Netflix przy tej kontynuacji popełnia ten sam błąd co poprzednio i to nawet nie tylko w przypadku Luke’a Cage’a. Niepotrzebnie rozwleka historię na aż 13 odcinków. Spokojnie mógłby zmieścić się w 10 i tylko na tym zyskać. Byłoby lepsze tempo. Byłoby mniej nudnych przegadanych scen, które nie zawsze coś wnoszą. Rozumiem, że firma sobie wymyśliła taki schemat ilości odcinków, ale fani raczej by nie płakali, gdyby ich ilość się zmniejszyła kosztem podwyższenia jakości. Drugi sezon Luke’a Cage’a jest dużo lepszy od pierwszego. Twórcy posłuchali głosu niezadowolonych fanów i wprowadzili pewne poprawki. Nie jest to wciąż serial idealny, ale na pewno zmierza w odpowiednim kierunku. Fani Marvela będą zadowoleni. Zwłaszcza, że smaczków ukrytych na drugim i trzecim planie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj