Małgosia i Jaś nie jest wierną adaptacją baśni, a jedynie wariacją na jej temat. Reżyser Oz Perkins (syn Anthony‘ego Perkinsa – aktora wcielającego się w Normana Batesa w Hitchcockowskiej Psychozie) ma już na swoim koncie ciekawy horror z aspiracjami artystycznymi. Obraz Zło we mnie nie jest dziełem wybitnym, ale stanowi całkiem solidny kawał kina grozy. Po udanym debiucie można było się spodziewać, że reżyser zostanie przy obranej konwencji i będzie eksplorował mniej uczęszczane ścieżki tego gatunku. Niestety, tym razem zboczył z obranego wcześniej kierunku. Autor zaczerpnął z historii braci Grimm najbardziej charakterystyczne motywy i połączył je z obecnymi we współczesnym horrorze elementami kina gatunkowego. Wynikiem tego powstał obraz schematyczny i przewidywalny, ale też niepozbawiony stylu i grozy. Mamy tu bowiem do czynienia z produkcją bardzo nierówną. Ciekawe rozwiązania podawane są nam na zmianę z tymi mniej fortunnymi. Wszystko to sprawia, że Małgosię i Jasia trudno ocenić jednoznacznie dobrze czy źle. Miłośnicy horroru odnajdą w filmie znamienne dla konwencji tropy, jednak rozkładając historię na czynniki pierwsze, odkryjemy, że konstrukcja fabularna stoi na niezbyt solidnych fundamentach. Głównym problemem obrazu jest to, że z każdą kolejną minutą napięcie topnieje, a gęsta atmosfera traci na intensywności. Film zaczyna się naprawdę obiecująco. Bez pardonu zostajemy wrzuceni w sam środek beznadziei wynikającej z klęski głodu w okolicy, w której mieszkają główni bohaterowie. Na dodatek, matka Jasia i Małgosi postradała zmysły i teraz dybie na życie swoich pociech. Dzieci uciekają z domu i ruszają w pełną niebezpieczeństw podróż. Preludium koszmaru jest mroczne, ciężkie i nieprzyjemne. Idealne zawiązanie akcji opowieści z dreszczykiem – wciąga, intryguje i nie daje nadziei na szczęśliwe zakończenie. Niestety, dalsze wydarzenia rozrzedzają ten duszny klimat.
fot. Orion Pictures
Wkrótce scenariusz schodzi na manowce kina grozy. W opowieści pojawiają się niepotrzebne postaci (myśliwy) i bezsensowne wydarzenia (narkotyczny trip po zjedzeniu grzybów). Historia łapie zadyszkę, jednak rzeczywisty punkt zwrotny następuje w momencie wejścia na scenę głównej antagonistki obrazu – wiedźmy Holdy. Czarownica ma przerażającą fizjonomię (uznanie za charakteryzację), a portretująca ją Alice Krige wzorowo wywiązuje się ze swojego zadania. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że to za jej sprawą historia zaczyna niebezpiecznie pikować. Nie sama postać jest tutaj winna, a scenarzyści, którzy najwyraźniej uznali, że antagonistka będzie swoistym samograjem, który samą obecnością napędzi całą akcję. Wszyscy znamy baśń o Jasiu i Małgosi, więc trudno oczekiwać, że w filmowej adaptacji będą na nas czekać niespodziewane zwroty akcji czy zaskakujące fabularne wolty. Twórcy, idąc tym tokiem myślenia, postanowili w drugiej połowie obrazu porzucić konwencję grozy na rzecz opowieści z pogranicza fantasy. Wynikiem tego, dostajemy historię o walce dobra ze złem. Małgosia zostaje uposażona w magiczne atrybuty, więc finałowa konfrontacja przypomina coś na kształt starcia dobrej czarownicy z tą złą. Niestety, przy mało wysublimowanym scenariuszu, takie rozwiązanie okazuje się strzałem w kolano. Atmosfera kina grozy ustępuje miejsca innej konwencji. Napięcie znika, a klimat się rozmywa. Pierwsze minuty wywołują u widza niepokój i dyskomfort. Ostatnie - jedynie obojętność. Końcówka to już zupełne kuriozum, które nie zostawia wątpliwości, iż pod płaszczykiem horroru ukryta jest nieskomplikowana bajka z prezentowanym dość pokracznie feministycznym przesłaniem. Zamiast skupić się na straszeniu, film bierze się za bary z tematami światopoglądowymi. Trudno powiedzieć, po co twórcy zdecydowali się na taki kierunek. Abstrahując już od motywacji, w ogólnym rozrachunku nie ma to absolutnie żadnego fabularnego znaczenia. Stanowi jeden z elementów, które rozmieniają potencjał filmu na drobne. Całe szczęście Perkins od czasu do czasu przypomina sobie jaki film kręci i wprowadza do opowieści adekwatne elementy. Trochę gore, nieco makabry - wystarczająco dużo, żeby udobruchać fanów horroru, którym w drugiej połowie filmu trudno będzie powstrzymać ziewanie. Na szczęście produkcja oprócz fabuły ma też oprawę audiowizualną, a ta okazuje się strzałem w dziesiątkę. Oświetlenie, kolorystyka, sposób przedstawiania leśnych odstępów, wystrój domostwa wiedźmy, kostiumy, charakteryzacja – wszystko to robi naprawdę duże wrażenie. W niektórych miejscach widać inspiracje gotykiem, w innych twórcy odwołują się do klasyki horroru. Sceny z udziałem dzieci i Czarownicy z jednej strony są bardzo statyczne, z drugiej pełne napięcia. Cisza przed burzą, podczas której ukryte w cieniu monstrum szykuje się do skoku. Bardzo dobrze wypada również ścieżka dźwiękowa będąca czymś pomiędzy motywem przewodnim ze Stranger Things a muzyką z filmów Wernera Herzoga. Jeśli chodzi o aktorstwo, to nie uświadczymy tutaj pokazu fajerwerków. Postaci w filmie jest mało i przeważnie niewiele mają do zagrania. Na pierwszym planie bryluje Sophia Lillis (To), ale za sprawą nieskomplikowanych dialogów nie ma ona okazji wykazać się talentem. Może następnym razem. Twórcy Małgosi i Jasia mieli w ręku bardzo dobre karty. Wystarczyło ułożyć je w odpowiedni sposób, a dostalibyśmy kolejny, w ostatnim czasie, wyjątkowy horror. Niestety, nie udało się, a wynik pracy Oza Perkinsa jest co najwyżej poprawny. Zabrakło konsekwencji w budowaniu klimatu. Twórcy niepotrzebnie też próbowali złapać kilka srok za ogon. Zamiast eksplorować ludzkie lęki, dostaliśmy bajkę skonwertowaną na potrzeby popcornowej widowni. Tu i ówdzie widoczny jest autorski styl reżysera, ale przed Perkinsem jeszcze bardzo długa droga, zanim stanie obok takich tuzów horroru jak Eggers czy Aster.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj