Ma Ma w reżyserii Julio Medema (który ma na koncie m.in. Lucię i seks oraz Noc w Rzymie) opowiada historię Magdy (Penélope Cruz), która podczas wizyty u lekarza (Asier Etxeandia) dowiaduje się, że ma raka piersi trzeciego stopnia (po hiszpańsku jest to cáncer de mama, jedno ze znaczeń tytułu filmu). Kobietę właśnie porzucił mąż, straciła również pracę w szkole. Nie informując nikogo o swojej chorobie, zaczyna chemioterapię przygotowującą ją do mastektomii prawej piersi. W międzyczasie na meczu piłki nożnej syna poznaje skauta Realu Madryt, Arturo (Luis Tosar), który traci córkę w wypadku, zaś jego żona zapada w śpiączkę. Życiowe tragedie łączą Magdę i Arturo, którzy wspierają się nawzajem w trudnych chwilach. Oglądając Mamę, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że reżyser bardzo chciał nakręcić coś lirycznego, subtelnego i delikatnego, jednak w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że nie jest to nic innego jak wtórny melodramat, więc postanowił jakoś urozmaicić narrację. Co chwila jesteśmy raczeni montażem równoległym, który w odpowiedniej dawce jest bardzo dobrym zabiegiem, jednak w nadmiarze, tak jak w tym przypadku, po prostu męczy i traci sens. Rzeczywistość przeplata się ze snami i halucynacjami Magdy, co jakiś czas na ekranie pojawia się dziewczynka z Syberii, Natasza, w chwilach największych emocji widzimy na ekranie sztuczne, komputerowe serce… A sensu w tym nie ma zbyt wiele. Medem nie potrafi znaleźć równowagi i gubi się w tym, co właściwie chce przekazać widzowi. No url Bohaterowie Mamy wydają się żyć w próżni, tak jakby brali udział w eksperymencie, a my, widzowie, oglądali ich jak ciekawe przypadki. Są jak papierowe kartki, bez życia, bez własnej woli – robią to, co każe im Twórca, czyli scenarzysta. Brak im zaczepienia w rzeczywistości. Przez to relacje między nimi trącą sztucznością, a widzowi może być trudno uwierzyć w szczerość ich uczuć. I nie można tego zrzucić na słabą grę aktorską, ponieważ aktorzy, choć się starają, nie mogą wykrzesać niczego z marnego scenariusza, pełnego marnych dialogów i coraz to bardziej melodramatycznych scen. Im dłużej seans trwa, tym bardziej jest bezbarwny. Nie twierdzę, że na filmie o raku koniecznie trzeba się rozpłakać na koniec, jednak jakieś emocje wzbudzić powinien. ‌Ma Ma Julio Medema to film nietrafiony i nie jest go w stanie uratować nawet Penélope Cruz. Zamiast świadectwa życia z chorobą dostaliśmy typową „rakową” historię, w której jest mnóstwo dłużyzn, banałów i scen na granicy parodii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj