Mama – recenzja DVD
Data premiery w Polsce: 4 grudnia 2015Nowotwór jako temat filmu to zawsze niewdzięczne, trudne zadanie - przesada w jakąkolwiek stronę jest niewskazana. Mama Julio Medema to jeden z takich filmów, w których nie udało się zachować balansu i w efekcie dostajemy ckliwy melodramat.
Nowotwór jako temat filmu to zawsze niewdzięczne, trudne zadanie - przesada w jakąkolwiek stronę jest niewskazana. Mama Julio Medema to jeden z takich filmów, w których nie udało się zachować balansu i w efekcie dostajemy ckliwy melodramat.
Ma Ma w reżyserii Julio Medema (który ma na koncie m.in. Lucię i seks oraz Noc w Rzymie) opowiada historię Magdy (Penélope Cruz), która podczas wizyty u lekarza (Asier Etxeandia) dowiaduje się, że ma raka piersi trzeciego stopnia (po hiszpańsku jest to cáncer de mama, jedno ze znaczeń tytułu filmu). Kobietę właśnie porzucił mąż, straciła również pracę w szkole. Nie informując nikogo o swojej chorobie, zaczyna chemioterapię przygotowującą ją do mastektomii prawej piersi. W międzyczasie na meczu piłki nożnej syna poznaje skauta Realu Madryt, Arturo (Luis Tosar), który traci córkę w wypadku, zaś jego żona zapada w śpiączkę. Życiowe tragedie łączą Magdę i Arturo, którzy wspierają się nawzajem w trudnych chwilach.
Oglądając Mamę, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że reżyser bardzo chciał nakręcić coś lirycznego, subtelnego i delikatnego, jednak w pewnym momencie zdał sobie sprawę, że nie jest to nic innego jak wtórny melodramat, więc postanowił jakoś urozmaicić narrację. Co chwila jesteśmy raczeni montażem równoległym, który w odpowiedniej dawce jest bardzo dobrym zabiegiem, jednak w nadmiarze, tak jak w tym przypadku, po prostu męczy i traci sens. Rzeczywistość przeplata się ze snami i halucynacjami Magdy, co jakiś czas na ekranie pojawia się dziewczynka z Syberii, Natasza, w chwilach największych emocji widzimy na ekranie sztuczne, komputerowe serce… A sensu w tym nie ma zbyt wiele. Medem nie potrafi znaleźć równowagi i gubi się w tym, co właściwie chce przekazać widzowi.
Bohaterowie Mamy wydają się żyć w próżni, tak jakby brali udział w eksperymencie, a my, widzowie, oglądali ich jak ciekawe przypadki. Są jak papierowe kartki, bez życia, bez własnej woli – robią to, co każe im Twórca, czyli scenarzysta. Brak im zaczepienia w rzeczywistości. Przez to relacje między nimi trącą sztucznością, a widzowi może być trudno uwierzyć w szczerość ich uczuć. I nie można tego zrzucić na słabą grę aktorską, ponieważ aktorzy, choć się starają, nie mogą wykrzesać niczego z marnego scenariusza, pełnego marnych dialogów i coraz to bardziej melodramatycznych scen. Im dłużej seans trwa, tym bardziej jest bezbarwny. Nie twierdzę, że na filmie o raku koniecznie trzeba się rozpłakać na koniec, jednak jakieś emocje wzbudzić powinien.
Ma Ma Julio Medema to film nietrafiony i nie jest go w stanie uratować nawet Penélope Cruz. Zamiast świadectwa życia z chorobą dostaliśmy typową „rakową” historię, w której jest mnóstwo dłużyzn, banałów i scen na granicy parodii.
Poznaj recenzenta
Kamila HladiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat