Szalona, chaotyczna, energetyczna - taka jest "Mandarynka", film o transseksualnych prostytutkach, które pewnym krokiem przemierzają Los Angeles.
W teraźniejszej modzie na powolną, stonowaną, czasem nawet ślamazarną narrację "
Tangerine" jest niczym fajerwerk, który wybucha nam przed oczami. Film Seana Bakera wymyka się wszelkim regułom formalnym i realizacyjnym, błyszcząc i mamiąc niczym kolorowe świecidełko. Tempo kolejnych scen, żywy montaż, sposób operowania kamerą każą trwać w gotowości i nadążać za tym, co widzimy na ekranie. Aż trudno uwierzyć, że film został w całości nakręcony iPhone'em!
Sin-Dee Rella wyszła właśnie z więzienia, do którego trafiła za przechowywanie narkotyków należących do jej chłopaka i alfonsa, Chestera. Wita ją przyjaciółka, Alexandra, której wyrazem miłości jest oddanie Sin-Dee połowy pączka kupionego za ostatnie pieniądze. Gdy Alexandra przez przypadek wyjawia przyjaciółce, że jej chłopak ją zdradza, wściekła Sin-Dee wyrusza w miasto, poprzysięgając zemstę. Podczas tej jednej szalonej nocy na próbę zostaną wystawione rzeczy, które dla bohaterów miałby być więcej niż pewne.
[video-browser playlist="756417" suggest=""]
"
Tangerine" jest słodko-gorzką opowieścią o pragnieniu odzyskania godności w świecie oraz o tym, że transseksualizm nadal traktowany jest jak aberracja i nawet ludzie, którzy z jego istnienia korzystają, czują się z tym jak zepsuci i brudni degeneraci. A jeśli nawet nie, to społeczeństwo, w którym przyszło im żyć, szybko im o tym przypomni.
Szczerość emocji jest w "
Tangerine" uderzająca. Emocje widoczne na twarzach debiutujących aktorsko w swoich rolach transseksualnych prostytutek Myi Taylor i Kiki Kitany Rodriguzez nie mają w sobie fałszywej nuty. Ich ekspresja, ekstrawagancja i charyzma przyciągają z wielką mocą. Sean Baker zadbał o to, by w "
Tangerine" nie było żadnej pozy, udawania; dzięki temu film pod kolorową powłoką jawi się jako przejmujący dramat o wyrzutkach, którzy zostali wyrzuceni z amerykańskiego snu. Ten przeznaczony jest tylko dla ludzi trzymających się określonych reguł.
Czytaj także: „Steve Jobs” – recenzja przedpremierowa
Chociaż chaotyczna forma sprawia, że momentami trudno nadążyć za galopującymi scenami, a pod koniec można odczuć zmęczenie, to warto poświęcić czas, by obejrzeć ten bezpretensjonalny i całkowicie szalony film. Pozostawia on po sobie pewnego rodzaju miłą tęsknotę za takim świeżym, energicznym kinem.
Za akredytację na festiwal AFF dziękujemy telewizji Ale kino+.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h