„Mandarynka”: W rytmie – recenzja
Data premiery w Polsce: 11 grudnia 2015Szalona, chaotyczna, energetyczna - taka jest "Mandarynka", film o transseksualnych prostytutkach, które pewnym krokiem przemierzają Los Angeles.
Szalona, chaotyczna, energetyczna - taka jest "Mandarynka", film o transseksualnych prostytutkach, które pewnym krokiem przemierzają Los Angeles.
W teraźniejszej modzie na powolną, stonowaną, czasem nawet ślamazarną narrację "Tangerine" jest niczym fajerwerk, który wybucha nam przed oczami. Film Seana Bakera wymyka się wszelkim regułom formalnym i realizacyjnym, błyszcząc i mamiąc niczym kolorowe świecidełko. Tempo kolejnych scen, żywy montaż, sposób operowania kamerą każą trwać w gotowości i nadążać za tym, co widzimy na ekranie. Aż trudno uwierzyć, że film został w całości nakręcony iPhone'em!
Sin-Dee Rella wyszła właśnie z więzienia, do którego trafiła za przechowywanie narkotyków należących do jej chłopaka i alfonsa, Chestera. Wita ją przyjaciółka, Alexandra, której wyrazem miłości jest oddanie Sin-Dee połowy pączka kupionego za ostatnie pieniądze. Gdy Alexandra przez przypadek wyjawia przyjaciółce, że jej chłopak ją zdradza, wściekła Sin-Dee wyrusza w miasto, poprzysięgając zemstę. Podczas tej jednej szalonej nocy na próbę zostaną wystawione rzeczy, które dla bohaterów miałby być więcej niż pewne.
[video-browser playlist="756417" suggest=""]
"Tangerine" jest słodko-gorzką opowieścią o pragnieniu odzyskania godności w świecie oraz o tym, że transseksualizm nadal traktowany jest jak aberracja i nawet ludzie, którzy z jego istnienia korzystają, czują się z tym jak zepsuci i brudni degeneraci. A jeśli nawet nie, to społeczeństwo, w którym przyszło im żyć, szybko im o tym przypomni.
Szczerość emocji jest w "Tangerine" uderzająca. Emocje widoczne na twarzach debiutujących aktorsko w swoich rolach transseksualnych prostytutek Myi Taylor i Kiki Kitany Rodriguzez nie mają w sobie fałszywej nuty. Ich ekspresja, ekstrawagancja i charyzma przyciągają z wielką mocą. Sean Baker zadbał o to, by w "Tangerine" nie było żadnej pozy, udawania; dzięki temu film pod kolorową powłoką jawi się jako przejmujący dramat o wyrzutkach, którzy zostali wyrzuceni z amerykańskiego snu. Ten przeznaczony jest tylko dla ludzi trzymających się określonych reguł.
Czytaj także: „Steve Jobs” – recenzja przedpremierowa
Chociaż chaotyczna forma sprawia, że momentami trudno nadążyć za galopującymi scenami, a pod koniec można odczuć zmęczenie, to warto poświęcić czas, by obejrzeć ten bezpretensjonalny i całkowicie szalony film. Pozostawia on po sobie pewnego rodzaju miłą tęsknotę za takim świeżym, energicznym kinem.
Za akredytację na festiwal AFF dziękujemy telewizji Ale kino+.
Poznaj recenzenta
Katarzyna KoczułapDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat